fbpx
Marzena Zdanowska kwiecień 2013

Spontaniczny jak katolik w Polsce

Ponikło pisze, że istnieją „uprzywilejowane drogi” chrześcijan, na których mogą się oni umacniać. Czy chodzi o to, że może im być łatwiej angażować się w pomoc? Jeśli tak, powinno to prowadzić duszpasterzy do jeszcze częstszego namawiania wiernych, żeby włączali się w działania na rzecz innych.

Artykuł z numeru

Czy papież nam zaufa?

Czy papież nam zaufa?

Czytając tekst Źródła solidarności, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w gruncie rzeczy między stanowiskiem Tomasza Ponikły a moim nie ma sprzeczności. Jeśli dobrze zrozumiałam słowa Autora, zgadzamy się w kwestiach zasadniczych – wiara prowadzi chrześcijanina do tych, którzy potrzebują wsparcia. Ale ta zależność jest potencjalnie dwustronna – również uczynki mogą przemieniać pomagającego i odkrywać przed nim znaczenie wiary. „Ten, kto uwierzy w Boga miłosiernego, nie pozostanie obojętny na los bliźniego. Oczywiście: samemu będąc miłosiernym, można zacząć poznawać miłosiernego Boga” – pisze Ponikło. Różnica między nami polega na tym jedynie, że dla mojego polemisty istotne jest, żeby wyraźnie wybrzmiała pierwsza z wymienionych zależności. Według mnie to raczej ta druga potrzebuje wydobycia na światło dzienne. I choć nie ma między nami ostrego sporu, diabeł tkwi w szczegółach i kilka fragmentów tekstu Ponikły budzi moje wątpliwości.

Być może zacząć należałoby od określenia, o kim w ogóle debatujemy. Z jednej strony wydaje się to jasne – teksty dotyczą katolików w Polsce. Z drugiej jednak – można zaryzykować stwierdzenie, że Ponikło i ja myślimy o nieco innych katolikach. On pisze o ludziach, których wiara jest dobrze ugruntowana, którzy mają „świadomość miłosierdzia Bożego” i z tego czerpią siłę do podejmowania odważnych wyborów oraz wytrwania w zobowiązaniach. Jeśli tacy istnieją, to rzeczywiście niepotrzebne jest proponowanie im alternatywnych dróg. Ale ja myślę o nieco innych ludziach: tych, którzy z niewiarą – czasem w Boga, ale częściej pewnie we wspólnotę – się zmagają. A doświadczenie niewiary to też doświadczenie wierzącego, jak mówił Szymon Szczęch podczas debaty Czy Kościół potrafi się dziś odnawiać? („Znak” 2012, nr 10). Myślę też o tych, dla których miłosierdzie Boże nie zawsze jest oczywiste, a wiele już osób głowiło się nad tym, jak Bóg może być miłosierny i wszechmogący, skoro dopuszcza tyle cierpienia na świecie. (Nie trzeba chyba dowodzić, że dla wielu nie jest to pytanie czysto teoretyczne.) Myślę i o tych w końcu, którzy po prostu lepiej odnajdują się w konkrecie działania niż w najmądrzejszych nawet rozważaniach podpowiadających, jak wzrastać duchowo do tego, żeby stać się człowiekiem miłosiernym miłosierdziem Boga. Ci ludzie naprawdę istnieją. I sądzę, że nie jest złym pomysłem, aby w Kościele proponować im takie ścieżki, które nie wymagają na wstępie odrzucenia wspomnianych wątpliwości – te przecież nie są kwestią wyboru – a które mogą być pod względem duchowym bardzo owocne.

Kiedy Tomasz Ponikło i ja piszemy o swoich wizjach zaangażowania wierzących, niewątpliwie piszemy też o własnym doświadczeniu. Nie ukrywam, że na pewnym etapie swojego życia, kiedy byłam bardzo sceptyczna wobec Kościoła, jaki wtedy znałam, mądry duchowny powiedział mi tylko: „Idź do Szpuntu , tam dzieją się rzeczy wielkie”. I choć ostatecznie trafiłam do zupełnie innych wspólnot, tę radę uważam za najbardziej trafną ze wszystkich, które od duszpasterzy kiedykolwiek dostałam.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się