fbpx
Łukasz Orbitowski maj 2013

Wyznania człowieka cielesnego

Przypuszczam, że nie cieszyłbym się sympatią Kierkegaarda. My, ludzie estetyczni, w jego oczach byliśmy jako te snuje, co szukają przyjemności i umykają ospale przed cierpieniem.

Artykuł z numeru

Zamknięci w ideologiach

Zamknięci w ideologiach

1. „Niech pan napisze coś o Kierkegaardzie”.

– Kierkegaard był kruchy.

2. Nazywam się Łukasz Orbitowski, mam trzydzieści sześć lat i jestem pisarzem. Moje książki odniosły jakiś tam sukces, mniejszy niż bym chciał, ale należę do ludzi, którym świat się nie zgadza – albo jest za duży, albo za mały, albo, albo – cieszę się doskonałym zdrowiem i nie pamiętam, kiedy odwiedziłem lekarza. Jestem bardzo silny fizycznie i gdy wracam nocą do domu, ludzie dają mi ognia z najwyższą niechęcią, jakby obawiali się, że zaraz poproszę o portfel. Moje piękno jest, przynajmniej odrobinę, pięknem orangutana.

Przejechałem Stany Zjednoczone z wybrzeża na wybrzeże i z powrotem. Wypiłem morze wódki. Biłem się po bramach, a teraz mocuję się z własnym synem, długo, nie czując zmęczenia. Z dziewczynami, najczęściej, szło mi doskonale, choć swoje przepłakałem. Jestem rozwodnikiem. Mam wielu przyjaciół i tabuny kumpli. Mój dzień dzieli się na kwadranse i jeśli mnie zapytacie, co będę robił za tydzień, w piątek o trzynastej dziesięć, natychmiast odpowiem. Nie kocham ruchu, ale ruch pokochał mnie, kursuję między Krakowem, Warszawą, Wrocławiem a moim domem w Kopenhadze. Dom zawsze jest kobietą.

Niewiele wiem, przemyśleń mam jeszcze mniej i w żadnym razie nie nadaję się na filozofa, choć właśnie takie studia skończyłem. Życie jest dla mnie piękną i straszną tajemnicą. Czasem straszniejszą, czasem piękniejszą, ale – jak sądzę – uodporniłem się nieco na zewnętrzność. Jak Pascal, mam swojej własne sztormy i cisze morskie. Wiem jednak, że jestem tylko ciałem, ta dziwaczna maszyneria, która właśnie w tej chwili wypluwa słowo za słowem to tylko produkt uboczny, pewien błąd mojej cielesności, w pełni od niej zależny. Ciałem żyję. Ciało pewnego dnia mnie pogrzebie. Żegnaj, Łukaszku! Kierkegaard nazwałby mnie człowiekiem estetycznym.

3. Obaj zostaliśmy przeklęci. Ktoś dawno temu wypowiedział straszne słowa i do tej pory trwam w ich cieniu. Czasem mam ochotę poprosić tę osobę, aby je odwołała. Myślę, że ów człowiek mógłby na to przystać, ale klątwa jest jak strzała z łuku, raz wypuszczona zmierza do celu i żadne prośby jej nie zawrócą.

Wyobrażam sobie teraz ojca Sørena. Ma dziesięć lat i pasie owce na wietrznej Jutlandii. Jego blade ciało pokrywają sińce szerokości pasa. Na pośladku odcisnęła się mosiężna klamra. Ojciec Sorena – tak jak go widzę – jest chudy, drobny, jeszcze nie wyrósł. Jutlandia to miejsce pochmurne i zimne, owce są krnąbrne, za zabawkę służy kijek i burczący brzuch. Tu moja nieudolna wyobraźnia się kończy. Pewnych tragedii nie umiem przywołać, na pewno nie w eleganckiej kawiarni na Frederiksbergu, gdzie teraz siedzę, popijając carlsberga, trzydzieści pięć koron za kufel. Wydaje mi się jednak, że pastuszek żyjący dwieście lat temu na Jutlandii nie jest nawet nieszczęściem, lecz całą garścią drobnych, uwierających nieszczęść. Złość i bezrozumny smutek zbierają się w chłopcu dzień po dniu niczym robaki w niezaleczonej ranie, wreszcie ojciec Sørena porzuca swoje owce, wspina się na pagórek porośnięty brązową trawą i gryzie wargi do krwi. Na szczycie unosi pięść ku sinym chmurom i przeklina Boga za los, który mu zgotował, przeklina z tą potworną nienawiścią właściwą tylko dzieciom. Nie ma nic straszniejszego, niż nienawiść dziecka. Więc ojciec Sørena wypowiada przekleństwo, rozkłada szeroko ramiona, czekając aż piorun wybawi go z wszelkich kłopotów. Nic takiego nie następuje, niebo jest dokładnie takie, jakim ja je widzę, obojętne i niezamieszkane przez nikogo. Ale ojciec Sørena uważa inaczej. Pojmuje, że piorun uderzy kiedy indziej, być może na raty, będzie piorunem kulistym i powędruje za nim przez życie, wypalając wszystko. Rozumiejąc, co uczynił, ojciec Sørena próbuje przeprosić Boga, na co jest już za późno. Nie zawróci strzały, którą wypuścił, więc umyka trwożnie ze wzgórza i nurkuje między swoje owce, próżno szukając pocieszenia w ich bezmyślnym wzroku.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się