fbpx
z Alexem Dancygiem rozmawia Marta Duch-Dyngosz czerwiec 2013

Nie wykrzykniki, lecz znaki zapytania są ważniejsze

Do Polski jedzie pokolenie wnuków i prawnuków, które chce wiedzieć, co się wydarzyło – bez osądzania, kto był bohaterem, a kto ofiarą. Jedzie z nimi ocalały, który jest dla nich bohaterem, bo przeżył. Paradoksalnie wyjazdy młodzieży izraelskiej do Polski są szansą na normalność naszego społeczeństwa.

Artykuł z numeru

Czy rodzice mogą być tej samej płci?

Czy rodzice mogą być tej samej płci?

Marta Duch-Dyngosz: Wielu młodych Izraelczyków co roku przyjeżdża do Polski. Jadą tu, gdzie miała miejsce Zagłada. W jaki sposób patrzą na Polskę i Polaków?

Alex Dancyg: Nie mogę powiedzieć, że istnieje jeden wizerunek Polski. Wszystko zależy od tego, jak się odbył wyjazd – jaka była jego trasa, kim był przewodnik, jak byli przygotowani nauczyciele, jak zachowywał się ochroniarz. Jeśli co roku 30 tys. młodych osób jeździ do Polski, to trudno jest znać opinię przeciętnego Izraelczyka. To tak jakby próbować odpowiedzieć na pytanie, jak polski uczeń czuje się w szkole.

Jest ogromna różnica między tym pokoleniem a starszym, w którym antypolskie stereotypy tkwią bardzo silnie. Oni mają 17 lat. Są jak ciasto, które ugniata się rękami. Wiedzy na temat trudnej przeszłości nie wynoszą tylko ze szkoły ani od autorytetów, ale z filmów, z mediów, z zasłyszanych rozmów.

Niedobre jest to, że polskie media skupiają się tylko na złych wydarzeniach. Jeśli każdego roku przyjeżdża tylu młodych Izraelczyków i raz coś się stanie, to nie rozumiem, dlaczego robi się z tego wielki problem. Podobnie raz czy dwa razy do roku któraś grupa spotka się z postawami antysemickimi – prawdziwymi, a nie takimi, że im się wydaje, że ktoś jest wobec nich niechętny. Nie można tego uogólnić na wszystkie przypadki.

Ta tradycja zaczęła się jeszcze za żelazną kurtyną. Pewnie wiele od tego czasu się zmieniło.

Było to dokładnie 30 lat temu. Polska Rzeczpospolita Ludowa zaprosiła wówczas delegację Izraela na obchody czterdziestej rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim. Od czasu zerwania stosunków dyplomatycznych przez PRL była to pierwsza tego typu inicjatywa. Pamiętam polskich opozycjonistów, z Markiem Edelmanem na czele, niezadowolonych, bo Izraelczycy przystali na propozycję reżimu. Wtedy do Polski po raz pierwszy pojechała młodzież licealna. Towarzyszyli jej ocaleli i partyzanci, których dziś już z nami nie ma. Nie był to dobrze zorganizowany wyjazd. Ale ci młodzi ludzie „dotknęli” problematyki Holokaustu, o której w Izraelu do tej pory się tylko mówiło. Gdy wrócili, zaczęli opowiadać, co zobaczyli i przeżyli. Miało to ogromną siłę. Wkrótce zaczęły wyjeżdżać grupy z różnych izraelskich organizacji młodzieżowych. Byłem członkiem jednej z nich – Haszomer Hacair. Wiedzieli, że mówię po polsku, więc zabrali mnie ze sobą.

Dla kogoś, kto urodził się w Polsce, przyjazd musiał mieć dodatkowy ładunek emocji.

Wyjechałem z Polski, gdy miałem 9 lat. Pamiętam siebie wracającego po 30 latach do mojej Warszawy. Spotkałem się wtedy z kolegami i koleżankami mojej siostry. Widziała Pani Siedmiu Żydów z mojej klasy Marcela Łozińskiego? To była paczka mojej siostry. Uczestniczyłem w tym wyjeździe i mi się nie podobał. Gdy przyjechaliśmy do Warszawy, poszliśmy od razu na Umschlagplatz. Wyglądał on inaczej niż dziś. Był tam mały pomnik i stacja benzynowa. Oczywiście my jako delegacja Haszomer Hacair ubrani w nasze związkowe koszule stanęliśmy na baczność. Tak samo 200 metrów dalej przy Miłej 18, gdzie podczas powstania była główna komenda Żydowskiej Organizacji Bojowej, i 100 metrów dalej przy pomniku Rapoporta. I tak przez dwie godziny słuchaliśmy przemówień. Zaczęło się w ten sposób, ale od tego czasu zmieniła się filozofia tych wyjazdów – od pielgrzymki do nauki.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się