Bogdan Tosza: Czym jest dla Ciebie dom?
Wiesław Myśliwski: To nie jest dla mnie łatwe pytanie, ponieważ ja właściwie nigdy nie miałem przywiązania do domu. Zawsze miałem poczucie wydziedziczenia, bo na dobrą sprawę moim pierwszym domem jest dopiero ten, w którym teraz mieszkam. Urodziłem się w Dwikozach koło Sandomierza, ale niedługo potem przeniosłem się z rodzicami do Starachowic. Tak się układały moje dzieje, że od dzieciństwa mieszkałem w różnych miejscach. Ich liczba grubo przekroczyła dziesiątkę.
Czy odczuwałeś wobec tego potrzebę domu?
Prawdopodobnie tak, ale ta potrzeba nie objawiała się w jakiejś tęsknocie do domu. Miałem poczucie wydziedziczenia, ale ono mi nawet bardzo nie doskwierało. Traktowałem je niemal jako stan naturalny. Refleksja przyszła dość późno, natomiast nie było mi z tym aż tak źle. Mogę nawet powiedzieć, że nie czułem się tak obciążony, ponieważ każde przywiązanie jest przecież obciążeniem.
W początkowym okresie Twojego życia, podczas licznych przeprowadzek, najważniejszą osobą w Twoim życiu była matka.
Mógłbym nawet powiedzieć, że zostałem właściwie ukształtowany przez kobiety, nie przez mężczyzn. Trzy najważniejsze kobiety w moim życiu, które bardzo na mnie wpłynęły, to moja matka, siostra i żona. Matka była osobą niesłychanej żywotności. Kiedy przyjeżdżała do nas do Warszawy, a miała już dobrze ponad 70 lat, to chodziła tak szybko, że trudno mi było dotrzymać jej kroku. Była energiczna, zaradna. Inna kobieta w jej sytuacji by sobie nie poradziła, a ona mówiła: „Nie mam wam co dać, ale zrobię wszystko, żeby was wykształcić”.
Druga kobieta w tym ciągu ważnych kobiet którą wymieniłeś – Twoja siostra – to właściwie najbardziej tajemnicza postać w Twojej biografii.
Grażyna nie była dla mnie partnerką, była w pewnym sensie moją czułością. Jestem od niej starszy o 10 lat i zawsze miałem wobec niej opiekuńczy stosunek. Wychowywała się w gorszych warunkach niż ja. Przed wojną, kiedy mieszkaliśmy w Starachowicach, zaznałem jeszcze rajskiego życia: rodzicom dobrze się powodziło, byłem ładnie ubrany, chodziłem do prywatnej szkoły. Grażyna urodziła się w strasznych warunkach, w biedzie. Kiedy ojciec umarł, miała zaledwie trzy lata. Dzieliła nieszczęśliwy los mojej matki, więc miałem wobec niej rodzaj nieświadomego, nierefleksyjnego, ale emocjonalnego zobowiązania. Obecnie mieszka w Kanadzie i do dnia dzisiejszego mam wobec niej taki stosunek.
Dzieliliście wspólne zainteresowania? Wpływałeś na jej świat?
Myślę, że wpływałem. Gdy dorosła, zawsze do mnie zwracała się po pomoc w różnych sprawach. Z wykształcenia jest polonistką, czyli z wolnego wyboru poszła na te same studia, które ja wybrałem z konieczności.
I trzecia kobieta, też polonistka, Twoja żona Wacława…
Poznałem ją, kiedy miała 16 lat. Miłość była naszym szaleństwem. Obydwoje uczyliśmy się dobrze i wszyscy profesorowie wiedzieli, że jak nas nie ma na ostatnich lekcjach – chodziliśmy do różnych klas – to na pewno poszliśmy do parku albo w Góry Pieprzowe. Darowali nam to.