Gombrowicza milczenie o Bogu to książka ważna, bo prowokująca do dyskusji. W dużej mierze zgadzam się z interpretacjami Tischnera, chcę jednak zainicjować wymianę myśli – do czego zachęca sam autor, pisząc we wstępie o „ateizmie” Gombrowicza jako „problemie do ciągłego drążenia, a nie jednorazowego rozwiązania” (s. 12), wskazując na paradoksalność stanowiska Gombrowicza, w tym jego niechęć do „niefrasobliwego i zarozumiałego laicyzmu” spod znaku „Wiadomości Literackich” – który kompromituje postacią Pimki.
Słuszna wydaje mi się właśnie ta podstawowa obserwacja Tischnera: dotycząca „niezgody” Gombrowicza „na okrojenie świata z potężnych obszarów nieświadomego / niewiadomego”, które go „fascynują” i „przerażają” (s. 13). Gombrowiczowska fascynacja metafizyką otwiera bardzo obiecujące pole interpretacji. Podobnie ważne jest pisanie o nim jako rozczarowanym sentymentaliście.
Pierwszą wątpliwość nasuwa jednak sam efektowny tytuł. Gombrowicz o Bogu przecież nie tylko milczał, ale pisał jak najbardziej bezpośrednio, np. kiedy relacjonował (nieważne tutaj, czy rzeczywistą) katastrofę budowlaną w jednym z kościołów; zastanawiał się wówczas nad okrucieństwem Boga, podobnie przecież jak w rozważaniach o rannym psie (stosunek katolików do śmierci zwierząt), na co wskazuje sam Tischner. Jedną z motywacji do nadania tego tytułu – poza oczywistym nawiązaniem – była zapewne chęć wyraźnego zaznaczenia jednego z paradoksów twórczości autora Ferdydurke: nie był pisarzem z nurtu religijnego, nie możemy go na siłę wpychać do takiej szufladki. Problematyka metafizyczna była jednak dla niego w gruncie rzeczy podstawowa; kiedy zaś napiszemy „milczenie”, od razu nasuwa się podejrzenie, że jest ono „znaczące”. (Może bardziej odpowiadający książce byłby tytuł Gombrowicz i metafizyka?)
Metafizyka dla Gombrowicza to nie tyle problem intelektualny, co zagadka związana z ciałem: Gombrowicz i Bóg – to raczej Gombrowicz i ból czyli szukanie odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia. Potrzeba metafizyki może też wynikać z aspektu psychologicznego: poszukiwania przez Gombrowicza autorytetu ojca.
Jaki Gombrowicz?
W tym miejscu dochodzimy jednak do zasadniczego problemu: kogo mamy na myśli, pisząc „Gombrowicz”? Musimy zdecydować, który Gombrowicz nas interesuje – „prywatny” (konkretny człowiek i jego psychika), czy „publiczny” (wynikający z dzieł literackich, tworzony przez autora bohater-narrator, także w Dzienniku). Publikacja prywatnych zapisków Gombrowicza nazywanych dziennikiem intymnym (Kronos) przyniosła jedną ważną rzecz – dowód na rozgraniczenie sfery życia i twórczości. Gombrowicz tworzył „Gombrowicza”. Jednak sfera prywatna, pozbawiona masek, była dla niego niezwykle intymna; Rita Gombrowicz zanotowała w zbiorze świadectw Gombrowicz w Argentynie poruszającą relację Marii Świeczewskiej, kiedy po arcymistrzowskiej partii autokreacji Gombrowicz stanął samotnie na balkonie w sylwestrową noc. Świeczewska zobaczyła wtedy jego „nagą” twarz; wyczuł to i z wrogością w głosie powiedział: „mnie nie wolno podglądać”. Klasyczny polonista broniłby autonomii dzieła literackiego; sugestywność Gombrowiczowskiej autokreacji prowadzi do instynktownego utożsamienia Gombrowicza-człowieka z jego tekstami. Trzeba dużej dyscypliny, by nie patrzeć na pisarza przez pryzmat jego książek. Być może się mylę, ale mam wrażenie, że to właśnie Gombrowicz-człowiek interesuje Tischnera, który czyta dzieła literackie jako słowa konkretnej osoby, nie zaś jako autonomiczne, wyrwane spoza biografii twórcy teksty. Dzieło jako klucz.