22 września 2013, niedziela
W dzisiejszym programie TVP 1 Między niebem a ziemią co chwila padało pytanie: co to znaczy ewangelizować? Padały różne odpowiedzi: czasem wzniosłe, czasem bezradne – ankietę można by ciągnąć bez końca, a i tak nie wszystko zostałoby powiedziane. Najbardziej bliskie sedna wydaje mi się stwierdzenie, że ewangelizować to znaczy po prostu opowiadać Ewangelię – opowiadać (komuś, ale i sobie) to, co zdarzyło się naprawdę. I słowo „naprawdę” jest dla mnie słowem najbardziej tutaj istotnym.
W zakończeniu swojej Ewangelii św. Jan powiadamia nas o czymś, co brzmi najbardziej sensacyjnie właśnie jako komunikat o tym, co było: „Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe. Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać” (J 21, 24–25). Nie mogę sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałam ten tekst jako fragment Ewangelii czytany podczas mszy, a przecież jest to komunikat zawierający nieprawdopodobną tajemnicę, na którą odpowiedź może nigdy do nas nie dotrzeć. To, co zostało zapisane, w zupełności zajmie nam jednak cały czas jeszcze pozostawiony na rozważanie tego, o czym wiemy, że było naprawdę.
Czas przeszły jest tu równie ważny jak czas teraźniejszy. To nie przypadek, że zrezygnowano podczas mszy z poprzedzania fragmentu Ewangelii zwrotem: „Onego czasu”. Kościół chciał uświadomić kolejnym pokoleniom, że cała Dobra Nowina jest teraźniejsza, a nie przeszła, że wszystko w jej przesłaniu to tajemnica otwierana przed człowiekiem i jego powołaniem od pierwszego momentu jego narodzin aż do ostatniego tchnienia. Stało się tak także i z tej prostej przyczyny, iż kiedyś wszystko, o czym czytamy w ewangeliach, zaczęło się naprawdę. Naprawdę Bóg w pewnym momencie wkroczył w czas z wieczności. Nie tylko przemawiał do ludzi i ingerował w ich dzieje z rzadka i wyjątkowo, ale przyjął człowieczeństwo z wszystkimi tego najdalszymi konsekwencjami. Historia zbawienia ma początek i dzieje się naprawdę; jest umiejscowiona w czasie, w materii, w przestrzeni, we wszystkich ziemskich i ludzkich wymiarach. Nie symbolicznie ani w wyobraźni, ale naprawdę w jednym miejscu i wobec jednej osoby ludzkiej dokonało się posłanie z wieczności i był to pierwszy moment istnienia ziemskiego Jezusa Chrystusa, czyli Drugiej Osoby Trójcy Świętej. To było naprawdę, że od pewnej chwili zaczęło bić serce dziecka Maryi, a gdy już miała je w rękach, to naprawdę był kiedyś pierwszy uśmiech i pierwszy płacz…
Można o tym myśleć całymi godzinami i latami. Albo inaczej: można w swojej egzystencji przeżywać wszystkie kolejne elementy wspólnoty człowieczeństwa z kimś, kto przychodzi do nas z samego środka niewyobrażalnej tajemnicy. Jan Ewangelista przypomina nam, że podarowano nam tylko 33 lata ludzkiego doświadczenia Jezusa Chrystusa; uświadamia nam też, że nie można byłoby wyczerpać całego Jego ludzkiego bytowania, nawet gdyby ktokolwiek potrafił opowiedzieć nam wszystko. Równocześnie jednak każdorazowa lektura czterech ewangelistów, nawet w dosłownie najmniejszym zdaniu, otwiera nam drzwi do zgłębiania tajemnicy, o której zawsze wiemy to samo: ona jest naprawdę. Jeżeli czytamy o jednym z najbardziej poruszających faktów – zgubienia 12-letniego chłopca w Jerozolimie, to nie może nas nigdy zaspokoić pytanie o to, czym kończy się ta opowieść: że Jezus wrócił z Józefem i Maryją do Nazaretu, był im poddany, wzrastając w mądrości i w latach. Możemy sobie bez końca myśleć, obserwując własne dzieci: z Nim było tak jak z nimi, odkrywając nieustanną więź człowieczeństwa, która staje się źródłem uspokojenia albo nakazem szukania dalej.