Patrząc z polskiej perspektywy, o Kościele norweskim należy powiedzieć: to bardzo dziwny Kościół. Kościół, którego większość zdecydowanie opowiada się po stronie politycznej lewicy, a nie religijnie motywowanej prawicy. Kościół, który nie boi się czynnego zaangażowania w politykę, choć nie doprowadza do wewnętrznego podziału i gorszącego sporu. Kościół, który walczy o równouprawnienie i zabiega o prawa mniejszości religijnych, etnicznych, seksualnych.
Czy taki model Kościoła jest możliwy do zaakceptowania w Polsce? Pod wieloma względami nie. Po pierwsze, wspólnota luterańska zupełnie inaczej definiuje pastorską ordynację, niż katolicy rozumieją sakrament kapłaństwa. Bycie pastorem nie jest sakramentalną misją, radykalną zmianą mającą „niezatarty charakter duchowy”. Posługa pastorska to po prostu zawód. Można z niego zrezygnować, można się przekwalifikować, można go na kilka lat zawiesić, pełniąc w tym czasie funkcję premiera lub ministra, można wreszcie przejść na emeryturę. Katolickie rozumienie kapłaństwa nie pozwala polskim prezbiterom na bezpośrednie angażowanie się w politykę. Praktyka pokazuje jednak, że pomimo formalnych i materialnych przeszkód polscy duchowni i tak to czynią. Nie zakładają co prawda własnych partii politycznych i nie startują w wyborach powszechnych jak prezydent Paragwaju, były biskup katolicki, Fernando Lugo, stoją jednak przynajmniej jedną nogą na polu należącym do polityki..
Może zatem głoszona oficjalnie przez Kościół katolicki apolityczność jest fikcją? Być może rację mają myśliciele polityczni współczesnej lewicy, którzy wskazują na „polityczność” wszelkich działań podejmowanych w sferze publicznej. W niedawnym numerze „Więzi” (wiosna 2013, nr 1 [651]) redaktorzy kwartalnika głoszą hasło „otwartej ortodoksji”, która stanowić ma naturalny status Kościoła. Sebastian Duda rozwija pojęcie „otwartej ortodoksji” jako Kościoła niezaangażowanego politycznie. Przyznaje tym samym, że w tej kwestii znacząco zmienił zdanie i wcale nie popiera już prób budowania w Polsce Kościoła o lewicowej proweniencji, który równoważyłby polityczną huśtawkę eklezjalnych emocji. Również o. Ludwik Wiśniewski i redaktorzy „Tygodnika Powszechnego” dopominają się o większy dystans wobec państwa i polityki. Dominuje wśród nich opinia, że polityczność Kościoła działa na jego zgubę.
Model norweski zdaje się niemożliwy do zaakceptowania w Polsce również ze względu na naukę moralną Kościoła katolickiego. Choć XX-wieczni papieże wielokrotnie deklarowali solidarność z ludźmi uciskanymi, poddanymi opresji i dyskryminacji, polityczna praktyka społeczeństw składających się w większości z katolików często wystawia tę tezę na próbę. Wystarczy przypomnieć sobie, z jakimi oporami spotkała się w Polsce próba ratyfikowania konwencji dotyczącej przemocy wobec kobiet. Równie skrajne emocje budzi sama próba wprowadzenia do debaty publicznej tematu obecności w społeczeństwie homoseksualistów. Polacy nie okazują też szczególnej tolerancji wobec obcych etnicznie mieszkańców naszego kraju. Na szczęście wieloletnie, osobiste i bardzo zdecydowane zaangażowanie się Karola Wojtyły, a później Jana Pawła II doprowadziło do powolnych zmian w powszechnym postrzeganiu Żydów i judaizmu w Polsce. Ileż więcej duszpasterskiej pracy należałoby jeszcze włożyć, by zmienił się stosunek przeciętnego polskiego katolika do Rosjan, Białorusinów, Ukraińców. Przed Kościołem katolickim z racji głoszonej przezeń nauki otwiera się tu olbrzymie pole do działania.