14 października 2013, poniedziałek
Dzieci są najważniejsze.
Najważniejsze nie tylko dlatego że zbliża się grudzień i Boże Narodzenie, a więc Dzieciątko ze żłóbka dołączy do wszystkich, które się urodziły, rodzą i będą rodziły. Ono jest najważniejsze ze wszystkich dzieci i zupełnie wyjątkowe, mimo że jest jednym z nich. Inne niż wszystkie, a takie samo do najdrobniejszego szczegółu dziecięcości, która zjawia się na świecie od jego początku. Tak samo jak wszystkim, pewnego dnia przed narodzeniem zaczęło mu bić serce. Tak samo po urodzeniu płakało, gdy było głodne, i któregoś dnia zaczęło odpowiadać uśmiechem na uśmiech schylających się nad Nim rodziców. Tak samo uczyło się dźwięków, którymi zaczęło odpowiadać na słowa do siebie skierowane. Możemy myśleć, że tak samo uspokajało je przytulanie i dźwięk kołysanki. Nieraz pytam siebie naiwnie: czy uczyło się mówić, a jeżeli tak, które słowo było pierwsze?
I czy mamy teraz lat 20 czy 90, myślimy właśnie o dzieciach, bo to jest przyszłość nas wszystkich o każdym czasie od początku świata. Rodzą się w zupełnie innym świecie niż świat nas, najstarszych, i będą miały dokoła siebie świat, którego my nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. Wiemy o nich jednak bardzo wiele: z badań, prognoz, statystyk i analiz, raportów i ujęć fragmentarycznych. Mówię, oczywiście, jedynie o świecie naszej cywilizacji, a jeszcze węziej: naszego świata polskiego. Poza nim istnieje niewyobrażalna przestrzeń doświadczeń o wiele bardziej dramatycznych, wynikających z odmienności kultur i szaleństw dzisiejszej epoki.
17 października 2013, czwartek
Wiem, że dokoła nas dzieci jest mniej, a może być jeszcze mniej. To znaczy, że coraz częściej te rodzące się nie będą miały rodzeństwa. Będą pozbawione jednego z najpiękniejszych przeżyć, które może zastąpić brat adoptowany czy siostra przyjęta na zasadzie solidarności, ale nawet to staje się coraz rzadziej wykorzystywanym ratunkiem. Wiem, że dzisiaj dzieci już nie bawią się na podwórkach, w zespołowych gromadach rówieśników, w poczuciu braterstwa, które rodzi zdolność do przyjaźni nawet na całe życie. Wiem, że coraz więcej z nich nie rodzi się w małżeństwie, a także że coraz więcej z nich ma rodziców, którzy są przy nich tylko przelotnie. Coraz częściej pojawiają się w układach, które mnie trudno sobie wyobrazić: matka i ktoś, kto nie jest ojcem; matka, która jest gdzie indziej niż dziecko; ojciec, który nie ma twarzy, bo był tylko współdawcą życia i wcale nie zawsze znany jest matce. A przecież potrzeba rodziny jest w człowieku czymś, czego – wierzę – zupełnie wyeliminować nie będzie wolno, bo to godziłoby w samą istotę stworzenia. Wiem, że domy dzieci dziś przychodzących na świat wcale nie zawsze mają ściany, czasem nawet samo pojęcie „dom” nie ma odnośnika w wyobraźni, a jeżeli ma, dawno wyparowało z niego znaczenie pozytywne. Czy to znaczy, że pojęcie gościnności i zwyczaj otwierania drzwi przed przybyszami, a także dom jako symbol poczucia bezpieczeństwa, bez którego człowiek nigdy nie rozwinie się normalnie, mogą ulec zagładzie? Znam przecież coraz więcej domów, które nigdy nie goszczą nikogo…