fbpx
Marzena Zdanowska Styczeń 2014

Bezgraniczne niebezpieczeństwo

Zaczęło się od wzmożonej kontroli na lotniskach, dziś wiemy, że się na tym nie skończyło. Stany Zjednoczone na masową skalę gromadzą e-maile i rozmowy telefoniczne, podsłuchują polityków, włamują się do baz danych zagranicznych firm, prowadzą działania mające na celu uzyskanie dostępu do wszystkich informacji szyfrowanych w Internecie i infekują dziesiątki tysięcy komputerów oprogramowaniem, dzięki któremu przejmują nad nimi kontrolę.

Artykuł z numeru

Wojna

Wojna

Niespełna rok temu Brandon Friedman, amerykański weteran wojen w Afganistanie i Iraku, opublikował na stronie „Time’a” artykuł o wymownym tytule: Zapomnijcie o dronach. Prawdziwym problemem jest „wojna bez granic”. Termin „granice” został użyty w sensie dosłownym – tekst analizował, jak we współczesnych konfliktach traktowane są terytoria państw. Uzasadnione byłoby jednak również szersze odczytanie tego ostrzeżenia – grozi nam bowiem taki stan, w którym znaczenie tracą nie tylko granice krajów, rozmywane są też granice wielu kategorii związanych z wojną, jaką znamy. W pewnym stopniu dzieje się to na naszych oczach. Konflikty niewiele mają dziś wspólnego z wypowiadaniem wojny i podpisywaniem rozejmu, można więc stracić pewność, czy żyjemy w czasie pokoju czy wręcz przeciwnie. Powoli tracą znaczenie nie tylko granice między państwami, ale także linia oddzielająca świat wirtualny od realnego. Przenoszenie zaś zadań żołnierza na automaty i roboty może zacierać granice odpowiedzialności za konkretne działanie, np. zabicie człowieka.

Nie sposób wymienić wszystkich wątpliwości, które nasuwają się w kontekście przemian rzeczywistości wojennej. Warto jednak zastanowić się choćby nad kilkoma przykładami pokazującymi, na czym może polegać trudność w opisaniu współczesnych wojen.

Policjant świata

Zacznijmy może od wspomnianego artykułu Friedmana. Teoretycznie nie wnosi on wiedzy, której byśmy do tej pory nie mieli – autor przypomina, że powszechnie akceptujemy stwierdzenia mówiące, że w wojnie z terroryzmem cały świat jest polem walki. Wynika to oczywiście z faktu, że terroryści nie pochodzą z jednego państwa, nie reprezentują polityki żadnego kraju, mogą mieszkać i działać w dowolnym miejscu na ziemi, a ci, którzy z terroryzmem walczą, odpowiadają po prostu na to zagrożenie w sposób do niego odpowiedni. Pojawia się jednak problematyczne pytanie: jak jednoznacznie ustalić, kto jest „terrorystą”? Z jednej strony to jeden z ważniejszych przeciwników Stanów Zjednoczonych, z drugiej – cel bardzo niedookreślony. Brak tego dookreślenia wpływa zaś na definicje wszelkich działań organizowanych w ramach „wojny z terroryzmem”.

Friedman sugestywnie pokazuje, że przedefiniowanie słów „wojna” i „pole walki” może mieć niemal groteskowe konsekwencje: „Prawda jest taka, że nawet jeśli gdzieś ktoś (kto posiada broń) nienawidzi Stanów Zjednoczonych, nie sprawia to wcale, że jego – albo jej – miejsce pobytu staje się »polem bitwy«, na którym możemy wedle upodobania używać sił zbrojnych. Albo to, że jakiś ideolog z kamerką internetową chce zaszkodzić naszym interesom, wcale nie znaczy, że jesteśmy z nim w stanie »wojny«. Taka interpretacja byłaby zbyt pojemna i skazywałaby Stany Zjednoczone na nieustanne prowadzenie wojen (co zdaje się też zrobiła)”.

Friedman, który służył jako oficer piechoty nie tylko w Afganistanie i Iranie, ale też w Pakistanie i Kuwejcie, sądzi, że to jak zgodziliśmy się definiować wojnę, ma z wojną niewiele wspólnego. Ściganie pojedynczych przestępców jest według niego zadaniem przynależnym policji, ale ostatnimi czasy umówiliśmy się, że będziemy używać do tego środków zwyczajowo zarezerwowanych dla operacji wojennych. Przyczyna jest zapewne łatwa do odgadnięcia – trudno byłoby uzasadnić obecność amerykańskich policjantów wszędzie tam, gdzie wysyła się amerykańskich żołnierzy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się