Pogoda jest tam umiarkowana,
gleba to czerwonoziem.
Pasterze na wzgórzach
zniknęli co do jednego.
Zima zsyła skromny deszcz,
ożywia spękaną ziemię:
maki kołyszą się na wietrze –
mali rzecznicy piękna;
kwiaty bawełny, fioletowe,
ukłucie ich kolców
ostateczne.
.
Wkrótce po przyjeździe na lotnisko Logan w Bostonie 1 lipca 1971 r. uzmysłowiłem sobie ogrom wszystkiego, co pozostawiłem za sobą: krajobraz, rodzina, przyjaciele, jedzenie, kultura, słowa – moje części składowe i przyległości. Zrozumiałem, że nie jest to zerwanie, które można zespawać, raczej nieodwracalna reakcja chemiczna. Czułem się jak – by sparafrazować Emily Dickinson – „kapsuła umysłu, kapsuła na wietrze”.
Dlaczego wyjechałem? Czy z powodu tych rozlicznych map, które rysowałem w szkole? Stłumienia seksualnego? Trwogi, jaką czułem, gdy moi kuzyni i towarzysze zabaw utonęli w Jordanie, kiedy byliśmy jeszcze nastolatkami? A może sińców na duszy, tych pamiątek po porażkach Palestyńczyków i innych Arabów? Albo może dla samego wyjazdu? Czy odtwarzałem w ten sposób doświadczenie rodziców, czy od niego uciekałem? Ich ucieczka, wraz z ponad trzema czwartymi Palestyńczyków z rodzinnych miejscowości, była wymuszona. Moja była dobrowolna i nie do obozu uchodźców, lecz do Stanów Zjednoczonych.
Nie chodziło o pieniądze. Mój dyplom z inżynierii wodno-lądowej z bardzo prestiżowego w tamtym czasie Uniwersytetu Kairskiego mógł otworzyć mi drogę do jednego z roponośnych krajów Zatoki i zapewnić dobrobyt, jak niektórym z moich kuzynów i przyjaciół. Ale porzuciłem zawód inżyniera po kilku latach pracy w firmie konsultingowej w Bostonie.
.
… demon, który strąca pociągi
z torów, przywodzi pożary do szaleństwa,
nęci kochanków do spania w niezgodzie,
zaczął szeptać swoją niepokojącą melodię,
aluzje przeciw ledwie zarysowanemu
szczęściu…
.
Popatrz, za murami błyszczy ciemna gwiazda. Trzyma ją grawitacja,
jak ciebie słowa.
Ufaj sobie.
.
Szeptał dopóki,
pewnego niebacznego dnia nie uciekłem,
w strachu przed tym, co znane.
.
Pamięć w poezji[1]
Nie starczyłoby mi miejsca, żeby opowiedzieć tutaj o tych wszystkich licznych istotach, jakimi się stałem – ojciec, poeta, naukowiec, profesor uniwersytetu, aktywista polityczny, stały bywalec lotnisk – istny tobołek sprzeczności. Dlatego zastanowię się nad moim obozem dla uchodźców, Al-Nuwajma w Jerychu – znajdującym się w obrębie historycznej Palestyny, lecz za nową granicą, po drugiej stronie od domu moich rodziców na wybrzeżu – a także nad dylematami wygnania i nieodwzajemnionej tęsknoty za domem. Chociaż życie w obozie to kwintesencja palestyńskiego doświadczenia – zarówno w planie realnym, jak i symbolicznym – napisano o nim „z pierwszej ręki” stosunkowo niewiele. Stosuję połączenie prozy i poezji; większość tej drugiej jest mojego autorstwa, część opublikowana, część w rękopisie. Łączenie prozy i poezji należy do długiej tradycji tworzenia w języku arabskim, ale współcześnie ustąpiło miejsca jednorodnej formie literackiej.