Ma ona swe źródło w nieufnym, pełnym podejrzliwości stosunku do materii zakorzenionym głęboko w naszej (ale chyba nie tylko w naszej) kulturze, silnie obecnym w religii i filozofii. Rozpowszechnione przekonanie o dehumanizującej i homogenizującej roli konsumpcji zbyt łatwo, przestrzegają badacze rzeczy, przyjmujemy za pewnik, a pomagają nam w tym teorie ekonomiczne widzące w konsumencie częściej jedynie bezwolną marionetkę działań marketingowych, a nie wolną jednostkę, która potrafi zachować refleksyjny i podmiotowy stosunek do nabywania dóbr. Ten, jeśli w ogóle – jesteśmy skorzy pod wpływem owych teorii sądzić – udaje się tylko nielicznym lub tylko bardzo rzadko i z dużym wysiłkiem.
A przecież przedmioty, przypominają autorzy prac im poświęconych, stanowią w pewnym sensie rękojmię naszego człowieczeństwa. Wytwarzając je i obcując z nimi, wytwarzamy i kształtujemy siebie. Tworzą one trwałą ramę dla naszych myśli i działań, gdyż to nie tylko one dopasowują się do nas, ale także nasze ciało i nasza wyobraźnia układają się niejako podług nich. To z przedmiotów utkana jest nasza codzienność, stanowią one punkt odniesienia dla zdarzeń życia. Mają także w sobie niepowtarzalną potencję uspołeczniania (jak wielką i efektywną, o tym najlepiej można przekonać się „nie wprost”, odrzucając wymagany w danej kulturze sposób korzystania z przedmiotów, np. rezygnując z noszenia obuwia). Umiejętność kulturowo zakodowanego posługiwania się przedmiotami i adaptacji do rzeczywistości materialnej przez nie tworzonej stanowi istotny element wrastania we wspólnotę i bycia uznanym za jej pełnoprawnego członka. Otaczające nas rzeczy obiektywizują zasady i wartości nami kierujące, materializują zgromadzoną wiedzę, utrwalają w ten sposób i reprodukują porządek społeczny. Stanowią tym samym również wyjątkowy nośnik pamięci międzypokoleniowej, zapewniający ciągłość danej kulturze, a więc w dużej mierze decydujący o jej tożsamości.
Skąd ta ambiwalencja? Czy skupienie się na negatywnych aspektach bycia przedmiotów, z jakim mamy dziś do czynienia pod postacią krytyki konsumpcjonizmu, to tylko przejaw trwale istniejącej w nas tendencji do katastrofizmu, przybierającej na sile tym bardziej, im więcej błogich obietnic cudownego życia pod warunkiem nabycia kolejnej nowej rzeczy słyszymy ze strony wszelkiej maści reklamodawców? Wydaje się, że niekoniecznie, z dwóch powodów. Jednego bardziej uniwersalnego i drugiego będącego signum temporis, nostri temporis.
Ambiwalencja, jaką nacechowane jest nasze współistnienie z przedmiotami, daje o sobie znać, nawet jeśli skupić się tylko na wymienionych w drugim akapicie zaletach tej koegzystencji. Wszystkie one są bowiem okupione pewnym przymusem, jaki rzeczy na nas wywierają, i ograniczeniami, jakie nam narzucają. Zapewniają nam bezpieczeństwo i komfort, pozwalają się w świecie zadomowić, uczynić konieczne a powtarzane codziennie czynności niezajmującymi głowę i czas nawykami, ale robią to wszystko za cenę zrzeczenia się przez nas w jakimś zakresie swojej autonomii, przyzwolenia, by mogły nas one na swój sposób urobić. Ujmując tę ambiwalentną, niejednoznaczną zależność, na bardziej abstrakcyjnym, filozoficznym poziomie, podmiot nie istnieje bez przed miotu, konstytuuje się, właśnie w odróżnieniu od niego, a więc i w opozycji, niekiedy jawnej, niekiedy mniej oczywistej, ale znaczy to tyle, że jedno bez drugiego nie może istnieć. Podobnie rzecz się ma ze stosunkiem między jednostką i społeczeństwem. Tu też istnieją nieodłączne od siebie zależność i napięcie. Społeczny porządek, który przedmioty tworzące naszą rzeczywistość reprodukują i utrwalają, służy nam, ale i nas uwiera. Ten stan, czasem bardzo nieprzyjemny, w zasadzie nigdy nie powinien ulec całkowitemu załagodzeniu, bo oznaczałoby to albo redukcję wymiaru jednostkowego i jego zawłaszczenie przez wymiar społeczny, albo zupełną alienację. Ma to swoje przełożenie na świat rzeczy. Okazuje się bowiem, że po to, by wytworzyć zupełnie nowy przedmiot (zazwyczaj mamy jedynie do czynienia z odmiennymi stylizacjami rzeczy już dobrze znanych), trzeba poniekąd „odspołecznić” swoją wyobraźnię, gdyż zakłada to „konieczność wymyślenia nowego rodzaju interakcji, nowej funkcji naszego ciała, nowego elementu społecznego porządku, a przede wszystkim – włączenia w zakres realności tego, co dotąd znajdowało się poza jej granicami”1.