fbpx
fot. Marcin Denisiuk
z Jerzym Vetulanim rozmawia Justyna Siemienowicz lipiec-sierpień 2014

Ma Bóg w człowieku swoją wyspę

Podejrzewam, że większość ludzi w ogóle nie zastanawia się nad swoim obrazem Boga, nie pyta o to, czy go ma ani jaki on jest. Dla wierzącego Pan Bóg istnieje, i już. To jest pewna oczywistość. Tak samo, jak nikt z nas nie zastanawia się raczej nad swoim wewnętrznym obrazem Internetu. Tylko starsze osoby pytają niekiedy, gdzie jest ten Internet i właściwie co to takiego. Może zatem Bóg jest jak Internet?

Artykuł z numeru

Nazywaj rzeczy po imieniu

Nazywaj rzeczy po imieniu

Czy neurobiolog może nam coś powiedzieć o Bogu?

Może, i to wcale nie takie małe „coś”. Od jakiegoś czasu istnieje nawet odrębna dziedzina badawcza – neuroteologia, badająca zależności między duchowością, przeżyciem duchowym i procesami neurologicznymi.

Neurobiolog może nam powiedzieć, jak ludzie wyobrażają sobie Boga i jak obraz ten jest konstruowany w mózgu człowieka. Nie może jednak stwierdzić, czy Bóg jest, i zajmować się wynajdywaniem dowodów na jego istnienie. Na podobnej zasadzie neurobiolog może także wypowiadać się o religii. Jedną z bardziej trafnych definicji, jakie stosuje się do człowieka, jest ta, która mówi, że człowiek to gatunek religijny. Religijność jest bowiem zjawiskiem powszechnym, ukształtowanym w toku ewolucji. A neurobiolog w połączeniu z ewolucjonistą może nam dodatkowo powiedzieć, dlaczego religia jest ludziom potrzebna. Jeśli bowiem jakaś cecha, czy to anatomiczna, czy behawioralna, charakteryzująca nas jako gatunek, utrzymuje się przez długi czas, to znaczy, że jej istnienie musi się wiązać dla nas z jakąś korzyścią. Podobnie zresztą rzecz ma się ze sztuką. Obie, i sztuka, i religia, choć można by o nich powiedzieć, że są wysoce niepraktyczne, są nam też jakoś niezbędne.

To już chyba mówi naukowiec podszyty humanistą.

Tu nie chodzi o żadne sentymenty. Niczego nie trzeba odrzucać ani negować z góry. Jeśli ktoś mi powie, że astrologia to jakieś szarlataństwo, nie mam powodu, by się z nim nie zgodzić. Ale nie mam go także, gdy ktoś mi mówi, że ludzie urodzeni pod znakiem Byka mają skłonność do schizofrenii. Bo wystarczy, że chwilę pomyślę i wyjdzie mi, że jeśli ten znak zodiaku obejmuje ludzi urodzonych na przełomie kwietnia i maja, to znaczy, że drugi trymestr ciąży, w którym neurogeneza jest najbardziej aktywna, przypada na listopad / grudzień, czyli okres, w którym łatwo o zakażenia wirusowe. A wiemy, że są one czynnikiem ryzyka i mogą zaburzyć rozwój neuronów, przyczyniając się do rozwoju schizofrenii w późniejszym życiu. Obserwacja pewnej prawidłowości jest zatem w tej ciemnej astrologii, od której każdy światły, nowoczesny człowiek solennie się odżegnuje, jak najbardziej trafna, tylko ulokowanie przyczyn chybione. Dlatego warto śledzić wierzenia i tradycje, co zresztą ma miejsce (istnieje bardzo ciekawa dziedzina badań zwana etnofarmakologią), bo w nich jest zawarta suma wiedzy i doświadczenia całych pokoleń. Nie należy pochopnie uznawać je za całkowicie bezwartościowe tylko z tego powodu, że dziś inaczej odpowiadamy na pytanie: „dlaczego?”.

A więc dlaczego religia, dlaczego Bóg?

W psychofarmakologii posługujemy się z dużym powodzeniem takim paradygmatem, który mówi, że jeśli w przyrodzie istnieje substancja oddziałująca na nasz organizm (mak, konopie), to znaczy, że reagują na nią jakieś nasze receptory. A skoro posiadamy te receptory, to znaczy, że musimy produkować substancję analogiczną do tej istniejącej w środowisku zewnętrznym. Ustrój nie tworzyłby sobie bowiem receptorów „na wszelki wypadek”, a więc na wypadek gdyby jakieś substancje z zewnątrz przypadkiem się do niego kiedyś dostały. Muszą istnieć już jakieś wewnętrzne substancje, którym odpowiadają te spotykane w środowisku zewnętrznym.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się