fbpx
Styczeń 2015

„Czerwony prałat”

Pierwszym redaktorem naczelnym „Tygodnika Powszechnego” był ks. Jan Piwowarczyk, niemniej w stopce redakcyjnej widniała informacja: „Redaguje komitet”. Ten znakomity publicysta nie czuł się bowiem kompetentny, gdy chodziło o literaturę i sztukę. A „Tygodnik” był przecież także pismem literacko-kulturalnym

Artykuł z numeru

Wolność od/do religii

Wolność od/do religii

Pierwszym redaktorem naczelnym „Tygodnika Powszechnego” był ks. Jan Piwowarczyk, niemniej w stopce redakcyjnej widniała informacja: „Redaguje komitet”. Ten znakomity publicysta nie czuł się bowiem kompetentny, gdy chodziło o literaturę i sztukę. A „Tygodnik” był przecież także pismem literacko-kulturalnym

Dziś chadeckie poglądy ks. Jana Piwowarczyka (1889–1959) uznano by za prawicowe, przed wojną jednak jego radykalizm w kwestiach ekonomicznych i społecznych (zwłaszcza opowiadanie się za reformą rolną, parcelacją wielkich majątków ziemskich i uwłaszczeniem chłopów) sprawiał, że w kołach konserwatywnych i ziemiańskich nazywano go „czerwonym prałatem”.

Bez wątpienia, ks. Piwowarczyk czuł powołanie do współtworzenia, propagowania i wcielania w życie katolickiej nauki społecznej. W latach 30. ubiegłego stulecia realizował je jako publicysta i dziennikarz, tłumacz i wnikliwy komentator encyklik Rerum novarum Leona XIII i Quadragesimo anno Piusa XI, działacz społeczny, jeden z przywódców ideowych polskiej chadecji. Analizując jego ówczesne poglądy społeczno- -polityczne, można chyba powiedzieć, że w niektórych kwestiach ks. Piwowarczyk wyprzedzał swój czas, co ściągało nań gromy konserwatystów, jednak w innych – np. w odniesieniu do relacji polsko- -żydowskich, przymusowej emigracji Żydów etc. − był „więźniem” swej epoki i wyrażał stanowisko przeważającej większości polskiego kleru. Jerzy Turowicz opisze go po latach jako „człowieka mocnego charakteru, odwagi przekonań wyraźnie skrystalizowanych, wierności sprawie, której służył. Był w nim jakiś chłopski upór, stanowczość, nieustępliwość, jeśli chodziło o ortodoksję religijną czy poglądy społeczne”. Ta bezkompromisowość rychło doprowadziła ks. Jana Piwowarczyka do konfliktu z sanacją − za krytykę władz przedwojennej Polski w 1933 r. odebrano mu prawo wykładania na państwowym uniwersytecie (na wydziale teologicznym!). Kilka lat później jego odwagę doceni abp Adam S. Sapieha, mianując go – już w czasie wojny – rektorem (tajnego niebawem) seminarium duchownego. Swoją drogą, to właśnie ks. Piwowarczyk przyjmie do tegoż seminarium młodego Karola Wojtyłę…

Więziony krótko przez Niemców, pełnił funkcję rektora aż do wyzwolenia. Wtedy otrzymał od księcia metropolity inne zadanie: w nowej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska, miał pokierować redakcją „Tygodnika Powszechnego”, którego pierwszy numer ukazał się już w marcu 1945 r. To on był redaktorem naczelnym, niemniej – wspominał Jerzy Turowicz – „w stopce redakcyjnej widniała krótka informacja: Redaguje komitet. Ten znakomity publicysta i redaktor (…) nie czuł się bowiem kompetentny, gdy chodziło o sprawy kultury w szerokim znaczeniu tego słowa, o literaturę i sztukę. A »Tygodnik« był przecież także pismem literackokulturalnym. (…) Gdy w październiku 1945r. władze zażądały ujawnienia nazwiska redaktora naczelnego, ks. Piwowarczyk odmówił podpisywania pisma” i poprosił o to Turowicza. Niemniej w redakcji „Tygodnika” pozostał: jako asystent kościelny, niekwestionowany autorytet o głosie decydującym w prawach zasadniczych, ważny publicysta. Pisał dużo, m.in. ostro polemizując z marksistami (w 1945 r. i nieco później, póki pozwalała na to cenzura), ale i ze zwolennikami liberalizmu: Kisielewskim, Tyrmandem… W roku 1951 – jako osoba inwigilowana przez UB – postanowił z „Tygodnika” odejść, żeby nie narażać pisma na ewentualne kłopoty. Do redakcji już nigdy – nawet po roku 1956 – nie wrócił, na co wpływ miało pewnie i to, że ludzie „Tygodnika” jednoznacznie stanęli wówczas na stanowisku tzw. neopozytywizmu politycznego, czego on, zdeklarowany chadek, nie chciał firmować. Niemniej wierzył w ich dobre intencje. „Wierzę, że piszecie tak z prawdziwego przekonania, a pisać trzeba właśnie zawsze tak, jak dyktuje przekonanie” – mówił swoim dawnym kolegom. Zmarł 29 grudnia 1959 r. Jego ostatni tekst ukazał się w „Tygodniku” pół roku wcześniej, na Wielkanoc. Zrobił on na Turowiczu ogromne wrażenie, był bowiem „pisany w jakiejś wielkiej, metafizycznej perspektywie, jak gdyby autor, stojący już na progu śmierci, z góry patrzył na historię”. Jak gdyby w swoim ostatnim słowie – wyznawał, że jest „przede wszystkim chrześcijaninem (…), który nigdy nie zapomniał o tym, co najważniejsze, i do ziemskich, przemijających spraw przykładał miary nie tylko doczesne, ale i te, które jedynie mogą ludzkiej krzątaninie nadawać pełny sens”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się