„Ludzie nie mieszkają w kraju, mieszkają w języku” – to cytat z Wyznaję. Co Pan przez to rozumie?
Kiedy widzimy osobę mówiącą w takim samym języku, automatycznie uważamy ją za swoją, za taką samą jak my. Podczas jednej z rozmów, które przeprowadzałem w Polsce, na „do widzenia” wypowiedziane po angielsku odpowiedziałem zwrotem po polsku. Usłyszałem na to: „Jak to możliwe, że człowiek, który wydawał mi się obcokrajowcem, powiedział do mnie coś w moim języku?”. To był bardzo prosty zwrot, a jednak wystarczający, żeby zbudować wrażenie porozumienia. Język nas łączy. Dlatego osoby mówiące wieloma językami funkcjonują jak mosty. Każdy z nas dorasta, rozwija się, gromadzi wiedzę, doświadczenia i umiejętności dzięki wehikułowi, jakim jest język. Dialog, który prowadzimy sami ze sobą, odbywa się w naszym ojczystym języku. W środku mówimy po polsku, po katalońsku, po francusku.
Co to znaczy mieszkać w katalońskim?
A co znaczy mieszkać w polskim? Jaka jest bowiem różnica między mieszkaniem w katalońskim, francuskim, litewskim czy jakimkolwiek innym języku? Nie ma nic specjalnego w mieszkaniu w katalońskim, dla mnie to jest najnormalniejsze doświadczenie na świecie. Chciałbym wiedzieć, dlaczego Pani zadała to pytanie.
Wydaje mi się, że jest pewna różnica pomiędzy tym, co nazwał Pan mostem (to rozumiałabym jako język- -narzędzie), a czymś, co odczuwamy wewnętrznie jako językowe dziedzictwo.
W moim odczuciu nadal chodzi o to samo: co to znaczy mieszkać w języku polskim? Nie wiemy, jak odpowiedzieć na to pytanie, ale działa ono w obie strony. To bardzo interesująca kwestia…
Przychodzi mi na myśl jedna odpowiedź: mieszkanie we własnym języku bardziej boli, słowa we własnym języku są bardziej przejmujące, bezpośrednie niż te, które uważamy za mosty. Czy Pan by się z tym zgodził?
No tak, ale słowa bolą niezależnie od języka. Chodzi o to, że są powiązane z naszymi doświadczeniami. Każdy, kto doświadczył czegoś w swoim języku, zna to uczucie. To nie jest tak, że są języki, które mają bolesną historię, i inne, które są od tego zupełnie wolne. Nawet jeśli sięgniemy do języka prywatnego, każdy z nas ma jakieś zranienia. Nie trzeba tutaj mówić o historii. Dlatego myślę, że każdy język boli, ale też pozwala o tym bólu mówić.
Czy ta sama historia, opowiedziana we własnym i w obcym języku, zawiera inny przekaz?
Zawsze piszę we własnym języku. Czy próbuje mnie Pani pytać, dlaczego nie piszę po hiszpańsku albo w jakimś innym języku?
A czy gdyby pisał Pan po hiszpańsku, Głosy Pamano miałyby inny ładunek emocjonalny?
Nie miałyby nic wspólnego z tą powieścią w jej obecnym kształcie, ponieważ hiszpański to nie jest mój język. Nie jest to też język mojej literatury. Gdybym pisał Głosy Pamano w innym języku niż kataloński, byłyby czymś bez znaczenia, czymś zupełnie nieudanym. My, Katalończycy, mieliśmy problem z używaniem języka. Kataloński w czasach frankistowskiej dyktatury przez wiele lat był zakazany. Kiedy przyszedłem na świat, dyktatura już trwała i na własnej skórze doświadczyłem tego, że nie można było używać języka katalońskiego w przestrzeni publicznej. Ludzie rozmawiali między sobą po katalońsku, a jeśli pojawiał się wśród nich ktoś nieznajomy, natychmiast przechodzili na hiszpański, w obawie, że może to być członek tajnej policji. Efekt był jednak odwrotny do zamierzonego. Zakaz doprowadził do umocnienia katalońskiej tożsamości. To było tak, jakby zakazać komuś oddychać. Ale młodsi pisarze (40-, 50-latkowie) nigdy tego na własnej skórze nie doświadczyli. Dlatego kwestie językowe pozostają dla nich bardziej neutralne. Ale muszę też zaznaczyć coś, co powtarzam już od jakiegoś czasu – ja nie wybieram języka, to język wybrał mnie…