Oskarżanie dzisiejszego Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce o antysemityzm byłoby czymś głęboko niesprawiedliwym. Wszak mówimy tu o jednym z niewielu Kościołów w Europie, w których (w Polsce już od 18 lat) obchodzony jest Dzień Judaizmu; w dodatku – jak piszą izraelskie media – „w żadnym innym kraju katolickim obchody tego Dnia nie mają tak masowego charakteru”. Mowa też o Kościele, którego episkopat, pielgrzymując w Roku Wiary (2013) do Ziemi Świętej, oprócz miejsc związanych z życiem Jezusa odwiedził również Kneset i Instytut Pamięci Yad Vashem oraz przybył pod Mur Zachodni (Ścianę Płaczu) − jedyną pozostałość Świątyni Jerozolimskiej, obecnie najświętsze miejsce dla wyznawców judaizmu.
Można by przytoczyć jeszcze wiele innych dowodów na to, że Kościół w Polsce (tzn. jego zwierzchnicy, oficjalne dokumenty i masa lokalnych inicjatyw, takich chociażby jak franciszkańska Wyższa Szkoła Filologii Hebrajskiej w Toruniu) antysemicki nie jest. Skąd zatem takie – pojawiające się tu i tam – oskarżenia pod jego adresem? Byłbyż to jedynie antykatolicki – i przy okazji antypolski – stereotyp? Pozostałość po minionej już epoce ścisłych związków katolickich hierarchów z endecją?
Chyba jednak nie do końca. No bo jak tłumaczyć – niemal powszechną na niższych szczeblach Kościoła – niechęć do obchodzenia wspomnianego wyżej Dnia Judaizmu? Niechęć, która rodzi obstrukcję. Tytułem przykładu: w „papieskim” Krakowie trudno było w tym roku znaleźć świątynię, w której o owym Dniu w ogóle poinformowano wiernych, choć parafie otrzymały stosowne plakaty i mimo że kard. Dziwisz – o czym krakowscy księża dobrze wiedzieli – wybierał się 17 stycznia br. na uroczystości do synagogi. Szkoda, że tak niewielu prezbiterów chciało mu w tej wizycie towarzyszyć.
W tym kontekście nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ludzie Kościoła (zwłaszcza proboszczowie, ale chyba też niektórzy biskupi) w swej większości zdają się traktować obchody Dnia Judaizmu jako wyraz poprawności politycznej, element kościelnej polityki wobec Żydów, a w najlepszym razie owoc specyficznej wrażliwości religijnej, która nie wszystkim musi odpowiadać, a tym bardziej obowiązywać. Nie rozumieją zaś i nawet nie próbują (nie chcą?) zrozumieć, że „więzy łączące judaizm z chrześcijaństwem są nie tylko wezwaniem skierowanym do pewnych grup lub ruchów kościelnych, ale dotyczą świadomości całego Kościoła” (abp Stanisław Gądecki).
Ba, nawet tam gdzie Dzień ten jest w danym momencie hucznie świętowany (co roku jego centralne obchody odbywają się bowiem w innym mieście będącym stolicą diecezji), traktuje się go nierzadko jak mniej lub bardziej przykry obowiązek, o którym – kiedy jest już za nami – można zapomnieć. Bogdan Białek, obecny współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, nazwał to kiedyś „skostniałą formą »rytuału odczyniającego«, wymówką i usprawiedliwieniem, źródłem samozadowolenia i dobrego samopoczucia: »Oto zobaczcie, nie jest u nas tak źle, i kto może nas oskarżyć o antysemityzm i antyjudaizm«. Jego nieliczni »aktywiści« są delegatami biernej i obojętnej większości, pozwalającymi reszcie spać spokojnie”.