Nareszcie polski czytelnik ma okazję poznać pełne wydanie Zdrady klerków. Francuski krytyk, filozof i pisarz opublikował swą pracę w 1927 r. zaniepokojony obserwacją, że radykalne ideologie społeczne stają się przedmiotem uwielbienia i afirmacji ze strony intelektualistów. Dowodził, że w świecie zdominowanym przez namiętności polityczne wszelkie wartości zostają uprzedmiotowione, podporządkowane „celom mniejszym”. Człowiek staje się zaś zakładnikiem zmierzającej ku totalności polityki. Istotę problemu w metaforze oddaje przykład, jaki Benda podaje w przedmowie do pierwszego wydania swojego eseju: „Tołstoj opowiada, że w czasach, gdy był oficerem, zobaczył podczas marszu, jak jeden z jego kolegów uderzył człowieka, który oddalił się z szeregu. I powiedział mu: »Czy nie jest ci wstyd, że traktujesz tak jednego z twoich bliźnich? Czyżbyś nie czytał Ewangelii? «. Na co ów odrzekł: »Czyżbyś nie czytał regulaminu wojskowego«?”.
Kim jest klerk? To człowiek, który ukazuje swoim bliźnim cele inne niż doczesne – w ten czy inny sposób utylitarystyczne. To osoba, która widzi dobro jako bezinteresowne i nie zgadza się na podporządkowanie rzeczywistości ludzkiej logice permanentnej interesowności. Rzeczywiste dobro, które Benda mocno kojarzył z kulturowym dziedzictwem chrześcijaństwa, jest większe od celów, jakie podsuwają inżynierie społeczne, nacjonalistyczne czy ekonomiczne / klasowe spory. Tylko bezinteresowne dobro i jego kontemplacja (duchowa i intelektualna) zabezpiecza ludzką kulturę czy szerzej – cywilizację. A jednak klerkowie zdradzili zarówno swoje powołanie, jak i społeczeństwa. Stanęli przeciw Ewangelii i człowiekowi – po stronie idolatrii. Opowiedzieli się za „regulaminami wojskowymi” wcielonymi w różnie rozumiane statolatrie: komunistyczne lub faszystowskie. Pomogli sprowadzić na narody nowe barbarzyństwo.
Benda z niemałym zainteresowaniem przyglądał się kondycji współczesnego sobie katolicyzmu: „nigdy nie dość mówić o tym, jak wielką nowością w historii Kościoła jest gloryfikacja narodowych partykularyzmów, przynajmniej w jej dzisiejszej wyrazistej formie”. Szydził z narastających partykularyzmów w obrębie lokalnych Kościołów we Francji, Włoszech czy Niemczech. Więcej miejsca poświęcił temu pierwszemu, pozwalając sobie na ironię wobec kultu Joanny d’ Arc: „można też się zastanowić, co pomyślałby ten, który ustami apostoła wyraził, że »już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus«, gdyby wszedł dziś do swoich kościołów i zobaczył, że jako przedmiot kultu podaje się wiernym narodową bohaterkę z mieczem u boku i sztandarem w dłoni”.
Tyle że to, co najciekawsze w tej książce, dzieje się na poziomie głębszych uzasadnień. Klerk nie przegrywa jedynie z samym sobą. Jego poddanie namiętnościom politycznym jest znakiem epoki. Staje się zakładnikiem społeczeństwa masowego i rewolucji technologicznego utylitaryzmu – obie te rzeczywistości wzajem się warunkują. Krytyka „użyteczności”, „bycia przydatnym”, „korzyści” przewija się nieustannie przez kolejne rozdziały Zdrady…, w różnych ujęciach. Myśl i czyn nie mogą być już bezinteresowne: muszą czemuś służyć, przynosić wymierną korzyść narodom i / lub rewolucjom.