Wyjaśnijmy na wstępie: Kościół w Polsce feminizm zna i przyjmuje. Pod warunkiem że chodzi o tzw. nowy feminizm zrodzony pod wpływem Jana Pawła II. Problem w tym, czy propozycję tę można w ogóle uznać za feministyczną. Feminizm jest ruchem oddolnym, spontanicznym, rozwijanym wbrew zastanym hierarchiom i tworzonym przede wszystkim przez kobiety. „Nowy feminizm” stanowi odpowiedź odgórną, instytucjonalną, poddaną rygorom ortodoksyjnej poprawności i formułowaną przez mężczyzn, także wtedy, gdy jest twórczo rozwijany przez kobiety.
Ponadto feminizm jako zjawisko intelektualne idzie zazwyczaj w parze z inicjatywami społecznymi mającymi na celu zmiany na poziomie struktur i społecznych praktyk. Tymczasem nawet ustrojowy przełom w Polsce nie ułatwił zadania przekucia przełomowych zmian, jakie przyniósł II Sobór Watykański w odniesieniu do tzw. kwestii kobiecej i nauczania o równości płci, na praktyczne zasady działania. Wprawdzie Sobór otworzył przed kobietami możliwość studiowania teologii na wydziałach katolickich, ale wystarczą palce jednej ręki, aby policzyć, ilu mamy w Polsce świeckich teologów i teolożek. Wśród kobiet na pierwszy plan wysuwa się Elżbieta Adamiak. Z młodszego pokolenia o trudach stawiania pierwszych kroków na tym polu mogłaby sporo opowiedzieć Zuzanna Radzik, która w Krytyce Politycznej wydała właśnie książkę o Kościele kobiet. A przecież wystarczy spojrzeć chociażby na mniejszościową w Polsce wspólnotę ewangelicko-augsburską, by zobaczyć, jak wiele kobiety mogą wnieść do intelektualnego i społecznego dorobku Kościoła, nie tylko w odniesieniu do wychowania dzieci i inicjatyw charytatywnych. Trzeba tylko faktycznie otworzyć przed nimi takie możliwości!
Zmiana i backlash
Okres Soboru zbiegł się w czasie z drugą falą feminizmu, która zmienia sposób postrzegania rzeczywistości także u wielu kobiet, działaczek organizacji katolickich, a nawet członkiń zgromadzeń zakonnych szczególnie w Stanach Zjednoczonych. To sprawiło, że na fali soborowych zmian z ust reformatorsko nastawionych katolików zaczęły padać pytania o faktyczną przebudowę głębokich struktur kościelnych instytucji i urzędów: zmian w obszarze władzy, większego otwarcia na kolegialność, udziału osób świeckich w kościelnych urzędach, w tym przemyślenia kwestii urzędowego kapłaństwa kobiet. Wydaje się, że to właśnie ten ostatni postulat wywołał największe poruszenie. Chcąc zahamować wzbierające coraz silniej fale, Kongregacja Nauki Wiary najpierw ogłosiła w 1976 r. Deklarację „Inter insigniores” o dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego, a następnie w pierwszej połowie lat 90., czyli w kolejnym okresie wzmożenia dyskusji, podtrzymała wcześniejsze orzeczenia, próbując tym samym zamknąć dalsze spory.
W świetle teorii społecznych reakcję instytucjonalnego Kościoła interpretować można jako backlash – by odwołać się do słynnego terminu zaproponowanego przez Susan Faludi – konserwatywny zwrot w reakcji na reformistyczne inicjatywy. Reakcja ta nie dziwiłaby, gdyby chrześcijański feminizm ograniczał się jedynie do najbardziej radykalnych odmian, świadomie wykraczających poza granice chrześcijańskiej ortodoksji i patrzących na płeć wyłącznie przez pryzmat antagonizmu Zrozumiałe, że stały się one poważnym wyzwaniem dla instytucjonalnego Kościoła. Jednak te nurty, mimo że dość często i chętnie przywoływane w polskich debatach, nie wyczerpują spektrum możliwych postaw. Skoncentrowanie się na zjawiskach najbardziej radykalnych pozwala zręcznie ominąć sedno problemu, czyli pytanie o równość i władzę w Kościele. Wszak chrześcijański feminizm to także, a może przede wszystkim, nurty rozwijane w ramach ortodoksji, których celem jest oczyszczanie religii z płciowych stereotypów, przejawów seksizmu i androcentryzmu oraz dążenie do faktycznej równości kobiet i mężczyzn. Dlaczego także i te próby spotykają się z nieufnością ze strony Kościoła instytucjonalnego?