fbpx
Tadeusz Jagodziński czerwiec 2008

Wojna i pokój

,,Afryka to tysiące sytuacji – pisał w Hebanie Ryszard Kapuściński – najróżniejszych, odmiennych, najbardziej sobie przeciwnych. Ktoś powie: – Tam jest wojna. I będzie miał rację. Ktoś inny: – Tam jest spokojnie. I też będzie miał rację. Bo wszystko zależy od tego – gdzie i kiedy”. Myślałem o tych słowach w ostatnich tygodniach, gdy sczytywałem wiadomości agencyjne z Zimbabwe, Kenii, Ugandy i Konga.

Artykuł z numeru

O cierpieniu zwierząt

Spokój i wojna nie są tam wcale pojęciami ostrymi; w gmatwaninie sprzecznych interesów: plemiennych, klanowych, a często najzwyczajniej mafijnych, linie podziału bywają bardzo płynne, zaś przeobrażenia względnego spokoju w otwarty konflikt – błyskawiczne. Zwłaszcza gdy brakuje demokratycznych mechanizmów rozładowywania napięć czy zadośćuczynienia krzywdom, a ten brak doskwiera prawie całemu kontynentowi.

W Zimbabwe wciąż gęstnieje atmosfera przed wyborczą dogrywką,  której wynik zawczasu próbują ustalić bojówki lojalne wobec Roberta Mugabego, 84-letniego autokraty przywiązanego do władzy jak do wiary przodków.

W Kenii przez kilka miesięcy przerabiano podobny scenariusz: po przegranych wyborach rząd ociągał się z podaniem wyników, gniew opozycji przerodził się w zamieszki, kraj spłynął krwią… Teraz – w bólach – zrodził się wreszcie powyborczy kompromis, ale jego trwałość wcale nie jest pewna. I nim zdążyły zasklepić się rany, już dochodzi do nowych starć. Tym razem na ulice Nairobi i miast Wielkiego Rowu wyszli członkowie zdelegalizowanej sekty Mungiki, rozwścieczeni zabójstwem żony swego uwięzionego przywódcy. W ogniu stanęły sklepy i komisariaty, wykoleił się nawet pociąg, gdy manifestanci zerwali tory do wznoszenia barykad. Zastrzelono – jak podała agencja AFP – co najmniej 12 osób…  Mungiki (w wolnym przekładzie ,,tłum”) od lat stanowi poważną siłę sytuującą się na obrzeżach kenijskiego życia politycznego i społecznego. Sekta powstała (ponoć, bo w przypadku podziemnych struktur trudno o niepodważalną precyzję) w późnych latach 80. jako organizacja religijna wymierzona w skorumpowany reżim prezydenta Daniela Arapa Moi. Wzorowana na antykolonialnym ruchu Mau Mau, odwoływała się do tradycyjnych wierzeń i obyczajowości, a swych członków rekrutowała z plemienia Kikuju, najczęściej z przeludnionych miejskich slumsów, gdzie pełno bezczynnych młodych mężczyzn. W jakiejś mierze ten ruch wpisywał się w fenomen przebudzenia religijnego, które ogarnęło w ostatnim ćwierćwieczu Afrykę, od Algierii aż po RPA. Ale równie typowe, zwłaszcza dla organizacji niejawnych o ambicjach politycznych, było też zjawisko stopniowej brutalizacji i ,,gangsteryzacji”; na pewno taką metamorfozę przeszli radykalni islamiści w Algierii czy w Egipcie – członkowie Mungiki też z czasem zdawali się porzucać modlitwy z twarzą zwróconą w stronę świętej góry Kenya i skupiać na ściąganiu haraczy od przedsiębiorców transportowych czy mordowaniu opornych. ,,Religijność jest tu tylko kamuflażem – twierdzi kenijski socjolog Ken Ouko – to bardziej przypomina jednostkę wojskową”. Sęk w tym, że niemałą, gdyż liczbę członków szacuje się w setkach tysięcy, a do sympatyków zaliczają się wpływowe osobistości polityczne, które w momentach kryzysów lub przesileń mogą posługiwać się rzeszami wyznawców Mungiki jako skutecznym straszakiem, albo co gorsza – bronią masowego rażenia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się