„Jego skutki“ – przewidywał wówczas – „trwać będą, powodując coraz większą niewygodę, póki nie osiągnie on w końcu swego celu“[1]. Cel przyświecający Sołżenicynowi w pisaniu Archipelagu Gułag był całkowicie jasny: chodziło mu o obnażenie przed światem prawdy o zbrodniczej naturze sowieckiego reżimu i o moralne unicestwienie komunizmu. Wierzył, że realizacja pierwszego z obu celów oznaczała jednocześnie osiągnięcie drugiego, gdyż był przekonany, że siła komunizmu wynikała z uporczywego ukrywania i zakłamywania sprzeczności między jego deklaracjami a rzeczywistością. Wydobycie na światło dzienne fundamentalnego kłamstwa komunizmu, pokazanie rzeczywistości tego systemu przez pryzmat bolszewickiego aparatu przemocy i zniewolenia, miało zatem prowadzić do ostatecznej kompromitacji reżimu i przynieść niechlubny koniec największemu oszustwu XX wieku. George Kennan nie był jedynym komentatorem, który od razu zauważył w Archipelagu Gułag moc zmieniania biegu historii. Jedna z niemieckich gazet pisała wówczas: „Być może nadejdzie czas, kiedy datę wydania Archipelagu Gułag traktować będziemy jako początek upadku sowieckiego systemu“[2].
Dziś można przyznać, że przewidywania te okazały się trafne. Komunizm nie podniósł się już nigdy po ciosie zadanym mu przez Sołżenicyna. Oczywiście, sowieckie imperium trwało jeszcze niemal dwie dekady, ale o jego mocy stanowił już tylko strach przed nagą siłą supermocarstwa, nie zaś bałamutne rojenia o świetlanej przyszłości, w które mało kto już chciał wierzyć, odkąd świat przeczytał Archipelag Gułag. W wielu językach świata pojawiło się natomiast nowe słowo: „Gułag”. Dziś, gdy komunizm jest już tylko niemiłym wspomnieniem, słowo to — obok słów takich jak Holocaust — stało się jednym z podstawowych pojęć-kluczy, przywołujących ciemną stronę XX stulecia.
Przypominając sobie atmosferę szoku, w jakiej przyjmowano na świecie Archipelag Gułag, można wręcz odnieść wrażenie, że prawda o sowieckich łagrach i aparacie przemocy musiała być przedtem albo nieznana, albo dostępna tylko nielicznym. Dziś zresztą wśród szerszej publiczności na Zachodzie zdaje się panować takie przekonanie. Oczywiście jest to przekonanie mylące. Świadectwa więźniów sowieckich łagrów ukazywały się w wolnym świecie przez cały okres istnienia bolszewickiego reżimu. Nigdy wcześniej jednak nie spotkały się z tak otwartym przyjęciem jak świadectwo Sołżenicyna. Wprost przeciwnie, z reguły napotykały na obojętność, niechęć, niedowierzanie, a nierzadko i wrogość, zwłaszcza ze strony zachodnich elit opiniotwórczych. Jedni negowali prawdę o Gułagu, gdyż komplikowała ona marzenia o komunizmie, w które usilnie starali się wierzyć; innym utrudniała zawieranie i utrzymywanie politycznych sojuszy ze Związkiem Sowieckim (tak istotnych przecież dla wolnego świata, zwłaszcza podczas drugiej wojny światowej), innym po prostu przeszkadzała w prowadzeniu interesów z Moskwą. Dlaczego więc Sołżenicyn zdołał osiągnąć cel, którego nie udało się przedtem dopiąć innym, nieraz wybitnym, świadectwom Gułagu – choćby znanym przecież dość dobrze na Zachodzie łagrowym wspomnieniom Iwana Sołoniewicza, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Aleksandra Weissberga, Margarete Buber-Neumann, czy Jerzego Gliksmana – by wymienić tylko kilka przykładów?