Wokół tyle wzajemnej złości: w rodzinie, w pracy, w polityce, wszędzie. Skąd się ona bierze i czym jest? Co gorsza, złość jest zaraźliwa jak grypa: skoro zostałem zaatakowany, oddam cios komukolwiek – niekoniecznie sprawcy – albo sam będę rozdawał kopniaki na prawo i lewo, kierując się nawet nie żądzą zemsty, ale poziomem adrenaliny. Jak pisze Jonathan Carroll: „Jeśli chodzi o pasję, nic nie zastąpi seksu, ale złość stanowi niezłą namiastkę”. Pewnie dlatego jest tak powszechna i tak łatwo jej ulegamy. Z drugiej strony – „złość piękności szkodzi” – jak słusznie powiada popularne porzekadło, bo nie sposób być ładnym, miłym, a jednocześnie rozzłoszczonym i agresywnym. Trochę głębiej rzecz ujmuje Françoise Sagan, pisząc w jednej ze swoich trochę już dziś zapomnianych powieści: „Głupota nie zawsze czyni złym, złość zawsze czyni głupim”. Zgoda, ale – podobnie jak inne sentencje o złości i złośnikach – nie dotyka istoty sprawy. Czym więc jest złość i skąd bierze się jej wszechobecność? Może utożsamić ją z nienawiścią, co też wielu czyni, bo wtedy tak diagnoza, jak terapia wydaje się prostsza: nienawiść zawsze jest skierowana przeciwko komuś, a bierze się z fałszywych wyobrażeń o innym człowieku: obojętnie, innej rasy, innych poglądów, innego pochodzenia. Wtedy potrzebna jest tolerancja, to jedno z najczęściej używanych i najbardziej lekkomyślnie nadużywanych słów naszych czasów: uczyć tolerancji, prostować fałsz, prowadzić dialog, a krok za krokiem będziemy lepsi i nawzajem życzliwsi. Jest to zbożny i skądinąd słuszny pogląd idący jeszcze od Sokratesa, a dominujący w europejskim Oświeceniu, że zło jest wynikiem niedostatków rozumu i braku wiedzy. Skoro tylko – używając sformułowania Immanuela Kanta – „ludzie wyjdą z niezawinionego dzieciństwa”, zatriumfuje tolerancja i poczciwość powszechna. Bieg dziejów tego jednak nie potwierdza, niestety.
Święta złość
Co ja się czepiam złości? Przecież można złościć się w słusznej sprawie. Złościli się na swoje niesforne owieczki już starotestamentowi prorocy, a rozgniewany Jahwe nieraz okrutnie karał grzeszników, jak choćby w Sodomie, o potopie nawet nie wspominając. Powiada się przecież o „świętym gniewie”, który sprawiedliwie skierowany przeciw nieprawościom, nie tylko jest za nie karą, ale pozwala innym uświadomić sobie ogrom wszeteczeństwa. Tak zapewne rozzłoszczony był Chrystus, kiedy batogiem wyganiał przekupniów ze świątyni. W świętym gniewie Piotr – pierwszy wśród apostołów – chwycił miecz i zaatakował usiłujących pochwycić Mesjasza pachołków. W świętej złości grzmiał przecież ksiądz Skarga w swych sejmowych kazaniach. Ale czy wolno nam powoływać się na świętą złość ludzi świętych? Inna ich miara, inna nasza – zwykłych i grzesznych. Tak opisuje Aleksander Błok w słynnym poemacie Dwunastu bolszewickich rewolucjonistów opanowujących carską stolicę i atakujących wrogich burżujów: