Jednak dla Kościoła katolickiego prawdziwym przełomem był pontyfikat Jana XXIII, który Vaticanum II zwołał i ustanowił nowy styl sprawowania urzędu Piotra jako krystalicznie czystego (i w związku z tym czytelnego dla wszystkich ,,ludzi dobrej woli”) świadectwa. Podsumowując ten wątek: rozumiem, oczywiście, powody, dla których bliższy nam jest Karol Wojtyła, niemniej trzeba oddać sprawiedliwość papieżowi Roncallemu, którego uczniem i kontynuatorem czuł się Jan Paweł II.
Po śmierci ,,dobrego papieża” Jana XXIII pisał o nim na łamach ,,Znaku” biskup Karol Wojtyła:
Był to pontyfikat mocny – mocny mocą Ewangelii. Moc Ewangelii okazała się w nim tak bardzo, że nie tylko wierzący katolicy, wyznawcy Chrystusa, ją odczuli. Przede wszystkim objawiła się ta moc jako prawda. Tyle jest słów w języku współczesnej ludzkości, takich jak pokój, sprawiedliwość, miłość. Te słowa w jego ustach (…) nabrały pełnej mocy prawdy. (…) To jest właśnie moc Ewangelii… (,,Znak” nr 109–110 [7–8/1963]).
Tekst Wojtyły kończy skierowana do czytelników i do ,,potomnych” prośba o modlitwę, ,,by dzieło, które zapoczątkował [Jan XXIII] w Kościele i w ludzkości, rosło nadal”.
Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że jednym z owoców tej modlitwy był pontyfikat Jana Pawła II[1].
Dziś spadkobiercą tego dziedzictwa jest Benedykt XVI. Wybitny teolog, uczestnik Soboru, jednak – co wyraźnie widać po trwającym już trzy i pół roku pontyfikacie – obdarzony inną wrażliwością i nieco inaczej rozkładający akcenty.
Różnice pomiędzy Janem Pawłem i Benedyktem w tym momencie najmocniej dochodzą do głosu w dziedzinie liturgii. Latem ubiegłego roku Benedykt XVI ogłosił list motu proprio Summorum pontificum ,,uwalniający” liturgię trydencką, która do tej pory była sprawowana jedynie wyjątkowo, i de facto zrównujący ją z liturgią posoborową. Można by w tym widzieć wyraz pluralizmu w Kościele, gdyby nie następne decyzje i sugestie Benedykta XVI, ingerujące w liturgię posoborową oraz w jej naturalny rozwój i – pod pozorem nowej reformy liturgicznej – ów pluralizm ograniczające. Tak właśnie (jako ograniczenie) rozumiem wyrażoną ostatnio wolę Papieża, który zapowiedział, że będzie udzielał Komunii św. klęczącym wiernym – i tylko do ust!
Stara kościelna zasada mówi: lex orandi – lex credendi, po tym, jak Kościół się modli (i sprawuje liturgię), można rozpoznać, jak i w co wierzy. W takim razie – zastanawia się Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny ,,Więzi” –
która teologia laikatu jest normatywna: starej liturgii, gdzie świeccy są biernymi uczestnikami Mszy celebrowanej przez kapłana, czy nowej, gdzie są (przynajmniej teoretycznie) aktywnym współpodmiotem celebracji? Która teologia słowa Bożego i historii zbawienia jest obowiązująca: liturgii trydenckiej, gdzie praktycznie nieobecne są czytania ze Starego Testamentu, czy liturgii odnowionej, gdzie co niedziela (a nawet częściej) Kościół korzysta ze skarbów Pierwszego Przymierza? Która wizja ekumenizmu jest właściwa: ta ze starego mszału, gdzie modlimy się za ,,schizmatyków i heretyków”, czy ta, w której nazywamy ich ,,braćmi wierzącymi w Chrystusa”? (…) Te pytania można by mnożyć… (,,Więź” nr 586–587 [8–9/2007]).