fbpx
Zbigniew Mikołejko wrzesień 2011

Skała i kamienie

Historia doktryny chrześcijańskiej pokazuje jak sztuczne są teorie ciągłości, które uzyskują normatywny status w Kościołach, lecz jednocześnie odkrywa autentyczną jedność wiary, nauczania i wyznawania.

Artykuł z numeru

Kto się boi feministek?

Pięciotomową Tradycję chrześcijańską Jaroslava Pelikana określiłbym najchętniej jako epopeję pojęciową, sagę bądź opowieść. Jak bowiem zauważył Vittorio Mathieu, istnieje przecież „mit pojęciowy”, który jest „opowieścią nie mniej metaforyczną niż mit lub opowieść we właściwym znaczeniu tego słowa”.

Gdyby uwagę włoskiego filozofa potraktować poważnie, podczas czytania dwóch tysięcy stron erudycyjnych wywodów Pelikana należałoby szukać pojęć-metafor, które tylko udają, że są abstrakcyjnymi, oderwanymi terminami, a w istocie kryją w sobie mityczne obrazy.

Mity nie rozwijają się w czasie linearnym, lecz roszczą sobie pretensje do ujmowania absolutu. Jednak dla wrażliwego i zdystansowanego obserwatora, jakim jest autor Tradycji chrześcijańskiej, dzieje nie są pozorem, zasłoną dymną. Historia – także ta polityczna (niejako zewnętrzna wobec doktryny) – jest stale przywoływana, a absolutowi przygląda się autor zgodnie z ostrzeżeniami zawartymi w Pawłowym Hymnie o miłości, który mówi, że poprzestać można zaledwie na widzeniu „jakby w zwierciadle” i poznawaniu „po części” (1 Kor 13, 12). Tym sposobem Pelikan nie naraża swojej narracji na brutalne pęknięcie i troszczy się o historyczną materię, o res facta (dzieje doktryny).

Tradycja i historia

W „dystynkcji pomiędzy sferą duchową a doczesną – pisze historyk w kontekście przedreformacyjnego wzburzenia na Zachodzie – troska o jedność przejawiała się w nie mniejszym stopniu, niż w tych doktrynach, które oddawały obie te sfery we władanie papieża. Papiści i monarchiści, koncyliaryści i husyci – wszystkim zależało na jedności Kościoła pojmowanej zarówno jako to, co dane, jak i jako cel. Jak »obrońcy wiary« mieli w XVI wieku ponownie przypomnieć protestantom, augustyńska definicja Kościoła, do której wszyscy oni odwoływali się w ten czy inny sposób, czyniła jedność jego fundamentalnym atrybutem, któremu podporządkowana była nawet jego świętość.

Świętość była prawdziwa, gdy chodziło o Kościół w umyśle Boga i w eschatologicznym świetle wieczności, natomiast jedność konstytuowała warunki, w których Kościół i jego członkowie dążą do osiągnięcia jeszcze większej empirycznej świętości. To właśnie załamanie się tego augustyńskiego rozwiązania paradoksu łaski i doskonałości w odniesieniu do Kościoła sprawiło, że schizma XIV i ruch reformatorski XV stulecia stały się poważnym kryzysem doktryny Kościoła jako jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego” (IV, 105; tomy oznaczam cyframi rzymskimi, numery stron – arabskimi).

Pelikan kończy opowieść wyznaniem, w którym nie opowiada się za jedną określoną konfesją, lecz raczej daje upust swojej nadziei: „Stosowne będzie zatem zakończenie rozwoju doktryny chrześcijańskiej w ten sam sposób, w jaki się zaczęła: »Credo unam sanctam catholicam et apostolicam ecclesiam« [Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół]” (V, 410). Augustyński paradoks łaski i świętości skierowany ku eklezjalnej wizji dał się więc rozstrzygnąć jedynie w marzeniu i retorycznym kole. Krzepkie to i gorzkie zarazem, godne, słuszne i sprawiedliwe, ale czy zbawienne? I czy doprawdy dobre jest to miejsce na tak szlachetną konfesję?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się