Idzie wiosna. Ale może dopiero przedwiośnie się zapowiada, kusząc nas pierwszymi kiełkami w wilgotnej jeszcze od śniegu ziemi. Poeci już widzą pleniące się kwiecie, zakochani – albo ci, którzy dopiero się zakochają – już marzą o swojej miłości. „Kiedyś wiosna otworzy na ścieżaj pestki serc rozłupane na pół” – jak pięknie pisał Bruno Jasieński, by nie wspomnieć co bardziej oklepanych cytatów wiosennych. Jak co roku odradza się nowe życie, jak co roku powtarza się cud pękania ziarna nabrzmiałego od soków, które wkrótce wyda utrzymujący świat przy życiu plon. Ożywcza pora młodości, nadziei, oczyszczenia i tej najbardziej pociągającej, a najbardziej tajemnej tajemnicy, jaką jest płodność. Odkąd człowiek został wygnany z Raju (jeśli w ogóle tam przebywał) i musiał sam troszczyć się o pożywienie, z obawą i nadzieją spogląda na ten wiosenny cud, pomaga mu, jak potrafi, i święcie wierzy, że wszystko powtórzy się już za rok. Zna, to nie oznacza, że rozumie. Dlatego od prawieków obłaskawia ten cud magią i obrzędami, ustawia ołtarzyki stosownym bożkom, którzy mają być pośrednikami między jego nadzieją a tajemnicą powtarzającego się odrodzenia i plonu. Nasza chrześcijańska Wielkanoc (w tym roku przypada ona trochę później, bo w kwietniu) też jest korzeniami zanurzona w tych pradawnych wierzeniach.
TOPIENIE MARZANNY, CZYLI LAI KRATONG
Któż z nas nie topił Marzanny, a przynajmniej o tym obyczaju nie słyszał? 21 marca to koniec astronomicznej zimy, a początek wiosny. Nietrudno zauważyć ten znamienny dzień w roku, kiedy długość skracającej się stopniowo nocy zrówna się nareszcie z czasem trwania coraz dłuższego i bardziej słonecznego dnia. Podobnie jak równonoc jesienną, ale nie kojarzy się ona z młodością i kiełkowaniem; ze starczym usychaniem raczej, bo syt plonów świat układa się do zimowego snu. Obojętne, jak nazwiemy miesiące, czy na cyklach Księżyca czy Słońca oprzemy ich następstwo, zawsze równonoc będzie chwilą magiczną, podniosłą, ale i groźną. Kiedyś w Finlandii widziałem w porze przedwiosennej wystawione w oknach figurki wiedźm, czarownic i upiorów. Myślałem, że to dziecinne wygłupy, tak jak amerykański Halloween, ale miejscowi wytłumaczyli mi, że to zanikający zabobon ich dziadków lub rodziców, którzy nie zapomnieli jeszcze o swych wiejskich korzeniach. Zarówno wiosenna, jak jesienna równonoc to wzmożona aktywność złych duchów i upiorów, które szukają okazji do szkodzenia ludziom lub zwierzętom, więc w ten sposób próbujemy odstraszyć strzygi i inne paskudztwa. Podobno ten sam zwyczaj praktykowany bywa jeszcze w północnej Szwecji, ale kiedyś tak wierzyli również nasi słowiańscy przodkowie. We wschodniej Polsce do dziś pali się w Wielkim Poście ogniska na krańcach wsi dla odstraszenia złych duchów.
W dawnej Słowiańszczyźnie nadejście wiosny zwiastowały „jare gody”, których centralną postacią była właśnie Marzanna: może boginka zimy, może i śmierci, w sam raz nadająca się na uosobienie zła, które trzeba zrzucić z siebie w dniach wiosennego samooczyszczenia. Tak jak po zimie sprzątamy izby i porządkujemy obejście, tak wypadałoby uprzątnąć duszę i sumienie, tym bardziej że złe moce też wiosną budzą się do życia. Starożytni mieli na to kozła ofiarnego, którego symbolicznie obarczano wadami, przewinami i grzechami społeczności całej osady lub plemienia, a potem wyganiano na zatracenie albo zabijano bogom na ofiarę. Dlatego też kukłę Marzanny topiono lub palono: oba żywioły – woda i ogień – są pierwotne, dzikie i oczyszczające. Ale być może zimowa i tak nędznie stracona Marzanna – którą zaraz po spaleniu lub utopieniu zastępowała w dawnych czasach letnia Dziewanna – symbolizuje też rytuał płodności i odradzającego się po zimie życia. Niektórzy widzą jej korzenie aż w antycznej Grecji, bo tam każdą wiosną powracała na świat z podziemi Persefona, boginka wiosny i kiełkującego ziarna zwana też Korą, a w Rzymie Prozerpiną. Jej jesienne odejście i wiosenny powrót miały być przyczyną pór roku. W Rzymie jej wyjście na powierzchnię obchodzono jako publiczne święto. W wikińskiej Skandynawii odpowiednikiem „jarych godów” było święto Ostara w dniu równonocy, u Celtów Alban Eiler – początek ciepłej pory roku, święto życia, odrodzenia i radości. Malowano pisanki, czczono królika jako symbol niepohamowanej płodności, bo wiosna była też czasem rozpasanej miłości, a oczekiwanie na nią – postu i seksualnej ascezy.