„Męskie” nie równa się „uniwersalne”
Jeszcze nie upłynęło sto lat, odkąd kobiety uzyskały w Polsce prawo głosu i prawo bycia wybieranymi, niewiele więcej od wywalczenia przez nie prawa do studiowania na wyższych uczelniach i znacznie mniej od zdobycia prawa do pracy w wielu prestiżowych zawodach. Kobiety musiały wywalczyć sobie dostęp do instytucji tradycyjnie zaliczanych do „sfery publicznej”, w której mieści się także świat polityki. Warto przypomnieć to dlatego, że instytucje te już wcześniej zostały ukształtowane bez ich udziału – kobiety nie miały wpływu na zasady funkcjonowania tych organizacji, nie uwzględniono ich potrzeb ani ich punktu widzenia. Jest to zagadnienie kluczowe dla feministycznych autorek i autorów analizujących udział kobiet w tych instytucjach – podkreśla się bowiem, że nie można mówić o równouprawnieniu, skoro oczekuje się od kobiet dostosowania do norm i wzorców ukształtowanych przez mężczyzn. Równouprawnienie nastąpi dopiero wtedy, kiedy kobiety i mężczyźni będą na równi decydować o zasadach funkcjonowania owych instytucji. Jedną z najważniejszych przyczyn, które sprawiają, że działanie w organizacjach politycznych nie spełnia oczekiwań kobiet, jest powszechność mniemania, że wzorzec męskich potrzeb, sposobu życia, zajęć i preferencji jest tożsamy z uniwersalnym wzorcem „ludzkim”, stosującym się zarówno do mężczyzn, jak i kobiet. Kobiety najpierw muszą więc do tych instytucji wejść, a następnie, jeśli okaże się to konieczne, przyczynić się do takiej zmiany, aby owe organizacje uwzględniały punkt widzenia obu płci.
„Tak” dla kobiet w polityce
Czy obecność kobiet w instytucjach i gremiach podejmujących decyzje dotyczące całego społeczeństwa ma istotne znaczenie? Za odpowiedzią „tak” przemawiają trzy grupy argumentów. Pierwsza odwołuje się do zasady sprawiedliwości: nie ma żadnego uzasadnienia, aby kobiety nie były obecne w gremiach, w których zapadają decyzje dotyczące wszystkich, a praca w nich łączy się ponadto z wysokimi dochodami, prestiżem i pozycją społeczną. Ten argument warto zestawić z uzasadnieniem merytokratycznym, zwracającym uwagę na to, że kobiety obecnie są lepiej wykształcone od mężczyzn, zatem ich nieobecność w procesach decyzyjnych, legislacyjnych prowadzi do niewykorzystania wartościowego kapitału społecznego i w konsekwencji do straty dla całego społeczeństwa. Druga grupa argumentów odwołuje się do kwestii reprezentacji interesów poszczególnych grup społecznych. Podkreśla się, że nieobecność przedstawicieli/przedstawicielek danej grupy w procesie podejmowania decyzji oznacza, że ich partykularne interesy bądź są w ogóle niereprezentowane, bądź są reprezentowane, ale w znacznie słabszym stopniu niż interesy tych posiadających władzę. I wreszcie, na znaczeniu dziś zyskuje trzecia grupa argumentów, wskazujących, że nieobecność kobiet to brak reprezentacji doświadczenia będącego znacznie częściej udziałem kobiet niż mężczyzn. Owo doświadczenie ma znaczny wpływ na kształtowanie prawa. To kobiety walczyły, by gwałt uznano za formę tortur, by wprowadzono regulacje dotyczące zapobiegania przemocy domowej. Są to najczęstsze przykłady sytuacji, w których to kobiety są przeważnie ofiarami. Dopóki członkinie gremiów decyzyjnych nie dokonały zmiany, wymienione sytuacje uważane były za nieistotne i niebędące przedmiotem zainteresowania w instytucjach publicznych. Podczas badań prowadzonych przeze mnie w pięciu krajach Europy (w Hiszpanii, Macedonii, Polsce, Szwecji, Wielkiej Brytanii) parlamentarzystki przyznawały, że mężczyźni mają możliwość walczyć o sprawy ważne dla kobiet, jednakże tego nie robią, gdyż nie dostrzegają potrzeby podejmowania ich w sferze publicznej. I nie są rozpatrywane w parlamencie, dopóki kobiety parlamentarzystki nie zainaugurują debaty na ich temat.