fbpx
Marzena Zdanowska wrzesień 2011

Celem feminizmu nie jest feminizm

Według najprostszej słownikowej definicji feminizm to ruch na rzecz prawnego i społecznego równouprawnienia kobiet. Często jednak panie biorące udział w medialnych debatach poświęconych dyskryminacji na rynku pracy, dostępności żłobków i przedszkoli czy możliwości walki z przemocą domową, mimo że opowiadają się za rozwiązaniami prokobiecymi, czują się w obowiązku zaznaczyć: „nie jestem feministką”.

Artykuł z numeru

Kto się boi feministek?

Wydawałoby się, że osoba, która walczy o prawa kobiet i jednocześnie unika łatki feministki, zachowuje się jak ktoś, kto walczy z głodem w Afryce i jednocześnie upiera się, że nie ma nic wspólnego z działaczami humanitarnymi. A jednak takie deklaracje w Polsce zupełnie nie dziwią, nawet kiedy padają z ust pełnomocnika rządu do spraw równego traktowania, jak stało się w wywiadzie Roberta Mazurka z minister Elżbietą Radziszewską. Można to wytłumaczyć tym jedynie, że nasze rozumienie feminizmu ma się nijak do słownikowych haseł.

Feminizm źle przystosowany

W Polsce kariera współczesnego ruchu feministycznego zaczęła się od sal wykładowych. Wyjeżdżające na zagraniczne stypendia studentki i doktorantki przywoziły do kraju egzotycznie jeszcze u nas brzmiące teorie feministyczne, których zasięg dawno przekroczył granice walki o równe prawa w życiu społecznym. Feministyczne były interpretacje klasycznych dzieł literatury, psychoanaliza, modele socjologiczne i nowe odczytania historii. O ile trzeba przyznać, że była to inspiracja, która zaowocowała mnóstwem interesujących i ważnych prac, o tyle jednak jej dużym minusem było niedostosowanie do polskiej tradycji.

Często podkreśla się, że feminizm w takiej formie, w jakiej go znamy, nie mógł powstać w naszym kraju, ponieważ pozycja Polek była zbyt silna na przełomie XIX i XX wieku, kiedy ruch zaczynał być dostrzegalny w innych państwach. Trudno też przypomnieć sobie czasy, kiedy głównym celem życia polskich kobiet byłoby służenie mężczyźnie bądź bycie jedynie ozdobą jego domostwa. W Polsce szlacheckiej i później, w czasach zaborów, kobiety przez swoje zaangażowanie na rzecz społeczności i ojczyzny zyskiwały ogromny szacunek. Dlatego też trudno się dziwić, że prawa wyborcze zostały Polkom przyznane już w 1918 roku wraz z odzyskaniem przez kraj niepodległości. Francuzki musiały na taki dzień czekać kolejne 26 lat. Obywatelki Liechtensteinu mogły głosować dopiero od 1984 roku.

Lata powojenne pogłębiały różnice między społeczeństwem polskim i krajami zachodnimi. Kiedy Amerykanki walczyły z presją otoczenia, nakazującą im bycie idealną żoną czekającą w domu na powrót z pracy męża i jednocześnie bohatera wojennego, w Polsce najwyraźniejszy podział przebiegał nie na linii kobiety–mężczyźni, ale na linii społeczeństwo–władza.

Zapożyczony z Zachodu feminizm tych różnic nie uwzględnia. Opornie idzie mu też przystosowanie się do realiów polskich. Skoro feminizm narodził się z doświadczeń kobiet w konkretnym momencie historycznym i był ukształtowany przez konkretny kontekst kulturowo-społeczny, zaskakujące byłoby gdyby okazał się uniwersalnym opisem świata.

W Stanach kolejne grupy kobiet, które nie czuły się uwzględnione w pierwszych modelach feministycznych, tworzą nowe jego odmiany. Z takiej potrzeby dostosowania feminizmu do rzeczywistego doświadczenia powstają prace opisujące problemy Afroamerykanek, Latynosek, lesbijek. Nasze feministki nie widzą jednak potrzeby, żeby dostosowywać teorię do polskich realiów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się