fbpx
Donald Nicholl czerwiec 2009

Być świadkiem do końca

Dziś rano Dorothy i ja rozmawialiśmy z doktorem Deakinem o mojej rezygnacji z chemioterapii i o tym, by pozwolono mi umrzeć w domu. Ucieszyłem się, kiedy powiedział: „Gdybym był w twojej sytuacji, zrobiłbym to samo”. W międzyczasie Doroty zaproponowała, żebym nagrał na taśmie kilka refleksji, którymi dzieliłem się z nią w ostatnich dniach. Nie są to refleksje natury całkiem osobistej i być może okażą się pomocne komuś, kto znalazłby się w sytuacji podobnej do mojej.

Artykuł z numeru

Śmierć i medycyna

Muszę się nieco cofnąć w czasie, do chwili, gdy po raz pierwszy zyskałem pewność, że dzieje się ze mną coś naprawdę złego. Zacząłem sobie wówczas przypominać, kiedy to po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się poważnie zmierzyć z problemem śmierci. Miałem wtedy 15 lat, czytałem biografię św. Tomasza Morusa napisaną przez R. W. Chambersa. Dowiedziałem się, że po osądzeniu i skazaniu Morusa na śmierć, człowiek, który go przesłuchiwał, Lord Rich, powiedział mu: „Zastanów się. Wiesz, że jeśli nie złożysz przysięgi na wierność królowi, będziesz musiał opuścić swój śliczny dom w Chelsea, swoją żonę i dzieci, a jest to wyłącznie kwestia złożenia przysięgi – inaczej umrzesz”. Morus odparł: „Zatem umrę dziś, mój panie, ty zaś umrzesz jutro”[1]. Wydało mi się to wspaniałą odpowiedzią – rozważną i spokojną.

W tym samym roku zginął obok Morusa jeszcze jeden męczennik, św. John Fisher – zawsze będzie miał u mnie fory, bo pochodził z Yorkshire.O poranku w dniu egzekucji, ubierając się, poprosił Lorda Namiestnika, by potrzymał mu futrzany kołnierz peleryny, zaś strażnik, darzący  Fishera wyraźnym afektem, odparł: „Mój Panie, już niedługo będzie ci potrzebny”. Fisher rzekł do niego: „Tak długo, jak Bóg obdarza mnie zdrowiem, zamierzam o nie dbać”. Znów tak zdroworozsądkowa, a zarazem godna świętego odpowiedź.

W ostatnich dniach często przypominają mi się słowa Mahometa: „Musicie umrzeć zanim umrzecie”, mając na myśli to, że przynajmniej w pewnym stopniu jeszcze za życia musimy przejść przez proces umierania, jeśli chcemy przeżyć życie właściwie, to znaczy ze świadomością jego skończoności.

Kolejny etap mojego doświadczenia w kwestii stosunku do własnego życia, to czas powojenny, kiedy pojechałem do Niemiec. Najmocniej zaskoczyła mnie wówczas liczba członków niemieckiego ruchu oporu, którzy wobec hitlerowskich plutonów egzekucyjnych zachowali niezwykły spokój. Von Moltke, Alfred Delp SJ, Bonhoeffer – wszyscy ci wspaniali ludzie. Dysponujemy tomem Dying we Live (Harvill Press, 1956), w którym zebrano wiele ich listów stanowiących świadectwo tryumfu ducha.

Świadomość ducha tryumfującego w obliczu śmierci uwydatniła mi się podczas  tłumaczenia biografii Edith Stein, żydowskiej filozofki, która została karmelitanką i zmarła w Auschwitz. Książka opowiada o tym, jak dodawała otuchy ludziom w pociągu wiozącym ich do Auschwitz i zawiera jej piękną fotografię. Ze zdjęcia spogląda na nas jej twarz i te piękne, przepiękne oczy, które jakby spoglądały dalej niż jakakolwiek ludzka istota zdolna jest patrzyć. To właśnie oczy są zwykle tak ważne, spojrzenie. To dlatego otoczyłem się teraz fotografiami świętych ludzi, którzy towarzyszyli mi w mojej podróży przez życie – na przykład zdjęciem mędrca hinduskiego, Ramana Mahariszi, o najpiękniejszym wyrazie twarzy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się