Systematyczna i wydajna praca w dobrze funkcjonującym systemie politycznym i ekonomicznym przynosiła pożądane efekty. W 12 najbogatszych krajach Europy wartość dochodu na głowę mieszkańca ciągle rosła po 1945 roku, z niewielkimi zachwianiami na początku lat siedemdziesiątych (kryzys paliwowy) oraz na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Mieszkania, a potem domy i samochody, stabilna i godziwie wynagradzana praca, opieka zdrowotna na wysokim poziomie, zabezpieczenie na starość i na wypadek kalectwa – wszystko to stawało się dostępne rosnącej liczbie mieszkańców krajów uprzemysłowionych Europy Zachodniej, ale także Ameryki Północnej, Japonii czy Australii. Bezrobotnych nie było wielu, mogli oni liczyć na pomoc państwa, a osoby starsze na godne emerytury pozwalające na podróże po świecie. Renesansowe hasło carpe diem stało się bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Bogate społeczeństwa zaspokoiły podstawowe potrzeby materialne, przykładając coraz większą wagę do indywidualnego rozwoju osobistego, samorealizacji, ochrony środowiska[1] .
Nie dostrzegamy miecza Damoklesa
Szczęśliwe pokolenia ostatniego półwiecza bagatelizowały zagrożenia wynikające z działania sił natury lub człowieka. Machiavelli pisał: „Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas”. Zagrożenia istnieją i dziś. Wzrasta nawet ich skala i zasięg.
Aktywna obecność 6,7 miliarda ludzi, „rozpychających się” w środowisku naturalnym[2], niesie zagrożenia. Przed 10 tysiącami lat zamieszkiwało naszą planetę zaledwie 5–10 milionów ludzi, a więc mniej niż dziś mieszka tylko w jednym z 26 megamiast, o liczbie mieszkańców przekraczającej 10 milionów.
Jeszcze silniejsza od dynamiki wzrostu liczby ludności okazała się dynamika wzrostu produktu globalnego brutto, produkcji energii czy emisji dwutlenku węgla. Człowiek, jak jeszcze nigdy dotąd, ma wpływ na sprawy globalne – na procesy przenoszenia energii i materii, na skład atmosfery, na bieg rzek, na wielkoskalowe pokrycie powierzchni Ziemi. Za sprawą człowieka nie tylko rośnie potencjał strat, które mogą być wywołane naturalnymi kataklizmami, ale też ryzyko ich wystąpienia. Laureat Nagrody Nobla Paul Crutzen zauważył, że Ziemia przestała być systemem naturalnym2. Ludzkość stała się geologiczną siłą sprawczą, porównywalną z takimi naturalnymi procesami jak erozja czy erupcje wulkanów. Crutzen ochrzcił więc obecną epokę terminem „antropocenu”.
Wiele współczesnych zagrożeń ma globalny zasięg – nie można przed nimi uciec, nawet jeśli przyczyny leżą geograficznie bardzo daleko[3]. Skażenie środowiska w następstwie katastrofy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu dostrzeżono na całym świecie, nawet o wiele tysięcy kilometrów od miejsca wybuchu. Fala tsunami na Oceanie Indyjskim, która zdewastowała wybrzeża południowo-wschodniej Azji, spowodowała śmierć tysięcy Europejczyków spędzających Boże Narodzenie w egzotycznych stronach. Polacy również podróżują po całym świecie, bardziej niż kiedykolwiek w historii, czasem stając się ofiarami katastrof i klęsk żywiołowych.