Co to jest śmierć? Z jednej strony jest oczywistością biologii człowieka, tak jak każdego innego zwierzęcia. Oczywistością – jak narodziny, dojrzałość, potomstwo i starość. Oczywistością – jak pory roku, z których jesień i zima są tak samo nieuchronne jak wiosna, choć mniej przyjemne, a coraz bardziej dokuczliwe. Ale z drugiej strony jest horrorem, a nawet skandalem. Jakże to: żyjemy, wyrywamy kartki z kalendarza, leczymy choroby, planujemy przyszłość i nagle… Nagle coś, o czym nic nie wiemy, choroba której nie da się uleczyć? Z tej perspektywy nie ma nic straszniejszego niż śmierć. Wszystko się kończy i nie wiadomo, co się zaczyna; może już nic? Jak zgaszenie światła obcą ręką w najbardziej niedogodnym dla nas momencie, zazwyczaj wtedy, gdy najbardziej pragniemy jasności. O śmierci nie ma co mówić, śmierci można się tylko bać, a najlepiej o niej w ogóle zapomnieć. Nie unikniemy jej przez to, ale może przynajmniej doznamy znieczulenia. Żebyż była tylko jak nagłe zgaszenie światła, ale wchodzi się w tą ciemną bramę zazwyczaj w bólu, krwi, śluzie i całej ohydzie cierpienia. Po co? Narodziny przecież nie są zbrodnią, więc dlaczego życie prowadzi do wyroku śmierci? Nie, nie warto o niej rozmyślać, nawet wtedy gdy z kalendarza wyrwiemy kartkę niedalekiego już dnia poświęconego zmarłym.
ZADUSZKI PO AMERYKAŃSKU
A przecież można inaczej. Pomiędzy Atlantykiem a Pacyfikiem, pomiędzy Oceanem Lodowatym a Meksykiem ludzie już na wiele dni przed końcem października – kiedy zbliża się święto zwane Halloween – przygotowują wydrążone dynie, spiczaste czapki czarownic, maski upiorów i śmiertelne koszule wisielców. W ostatni wieczór października idą na rodzinne lub szkolne przyjęcia z dzieciakami przebranymi za wampiry, strzygi i pociesznych umarlaków, a zapalone lampki w wydrążonych tykwach udają stwory z tamtego świata. Rozwydrzone bachory biegają w tych strojach po sąsiedzkich domostwach, domagając się słodyczy. W Nowym Jorku na Szóstej Alei kłębi się pochód diabłów, rozebranych wampirzyc i pociesznie kuśtykających pająków, a szczelnie oblepiający trasę ludek nawet nie pamięta, że to tradycja stworzona przez homoseksualistów z Greenwich Village w imię swojej gejowskiej zabawy (gej to przecież naprawdę znaczy „wesołek”), trafiająca widać w tak tajną i nienasyconą cząstkę duszy amerykańskiej, że szybko zaakceptowana przez wszelką możliwą większość, w tym wypadku na pewno niemilczącą. Kiedy Polska milczy nad grobami najbliższych albo weteranów, Ameryka się bawi. Kwiaty na grobach poległych w przeróżnych zamorskich interwencjach składa się tu późną wiosną w Dniu Pamięci (Memorial Day) ustanowionym zrazu ku czci ofiar wojny secesyjnej.
Być może ta odległość między polskim dniem Wszystkich Świętych, a amerykańskim Halloween pokazuje istotną, choć mocno skrywaną różnicę między duszą wschodnioeuropejską a tamtejszą: postawę wobec śmierci. Ameryka śmierć lekceważy przez jej wyśmianie, a strach przed nią znieczula przez coroczny błazeński taniec w trumnie; ponieważ jednak śmiejemy się tylko ze spraw błahych i niegroźnych, a więc zapewne utraciła już odwieczny ludzki strach przed horrorem śmierci, a pewnie nawet i wiarę w życie pozagrobowe, choć przy każdej okazji Amerykanie (zwłaszcza wysocy urzędnicy państwowi) wzywają imienia bożego nadaremno. Polska natomiast śmierci się lęka i przez powszechną adorację umarłych usiłuje wyprosić lepsze miejsce na tamtym świecie, który – jak wierzymy – nieuchronnie nadejdzie. Gdyby ktoś napisał amerykańskie Dziady, byłaby to na pewno komedia – no, w najlepszym razie tragifarsa – której akcja musiałaby przebiegać na zakrapianym przyjęciu cmentarnych przebierańców. Przeczy jednak temu amerykański pogrzeb. Pogrzeb za oceanem jest krótki, wystawny i uroczysty, a prowadzenie domu pogrzebowego jest jednym z najlepszych interesów. Trzeba zobaczyć jak do tego domu wpadają na chwilę przyjaciele i krewni dla złożenia kwiatów i kondolencji i jak pryskają pospiesznie, aby tylko nie wziąć udziału w misterium pochówku, aby być jak najbliżej ruchu i ciepła życia, jak najdalej od chłodu grobowca. Amerykańskie Dziady, choć publika pokładałaby się od śmiechu, byłyby jednak podszyte skowyczącym strachem.