fbpx
Marcin Cielecki maj 2013

Księga Miasta

Ta myśl o. Pierre-Marie Delfieux zaskakuje: miasto jako miejsce biblijne, miejsce spotkania z Bogiem. Zatem nie pustynia, ulubiony bezkres pustelników i demonów, i nie klasztor położony na odludziu, próbujący w ten sposób urzeczywistnić utracony raj.

Artykuł z numeru

Zamknięci w ideologiach

Zamknięci w ideologiach

Myśl Delfieux zdaje się iść na przekór pobożnym wyobrażeniom. Nie w ciszy, ale pośród rytmu życia miasta. Nie w oddaleniu od ludzi, ale przebywając pośród nich. I wreszcie: nie wyróżniając się pośród mieszkańców miasta, ale razem z nimi pracując, wynajmując mieszkania, stojąc w korkach i poszukując pracy. Jerozolimskie Wspólnoty Monastyczne wydają się paradoksalne, ponieważ idą na przekór naszym wyobrażeniom o monastycyzmie i szukaniu Boga. Myśl Delfieux jest jednak całkowicie biblijna: Nowy Testament kończy się obrazem miasta opisanym w Apokalipsie. „Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża. I oto usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem (…)” (Ap 21, 2–3). Po opisie górskich szczytów, nocach i dniach spędzonych na pustyni, czuwaniach w świątyniach – wszystkich miejsc niejako uprzywilejowanych, gdzie Bóg przemawiał – na końcu pozostaje tylko jedno miejsce. Miasto.

Teopolis

Miasto jest tym punktem, który określa moją tożsamość. Mieszkam w Olsztynie, nie chcę mieszkać w Warszawie – to stwierdzenie ma moc wyznania. Uciekam od miasta, aby zdążać do miasta. W innym mieście jest lepiej niż w tym. I nawet jeśli żyję z dala od miasta, to wciąż pozostaje ono trwałym punktem odniesienia mojego krajobrazu oraz moich wyborów. W taki czy inny sposób żyję w obrębie miasta. Nie powinno to dziwić, jeśli mamy w pamięci jego rozległe rozmiary. Tak, miasto jest wszędzie. Dociera na prowincję, wchłania ją. Unieważnia dotychczasowe podziały na wieś i metropolie. Granice są płynne, zachłanne. To, co jeszcze parę lat temu było granicą miasta, teraz jest jego dzielnicą. Tam gdzie niegdyś nie docierał autobus, teraz standard życia niebywale się podniósł – prowincja jest miastowa. I wreszcie: tam gdzie miasto nie spełnia moich oczekiwań, klnę pod nosem: co za wieś! Metropolia nie porządkuje już rzeczywistości, nie jest zbiorem niezmiennych stałych, dzięki którym mogę dokonać oceny tego, co tu i teraz. Miasto nie jest już niewzruszone, dostojne, niezmienne. Przeciwnie, wpisana weń jest metamorfoza, lifting, zmiennokształtność. Już nie tradycja, ale nowoczesność. Dlatego też miasto to obszar ciągłego napięcia, gubienia się i odnajdywania, styku przypadkowości i upartej determinacji. Nic nie jest w stanie opisać lepiej stanu duszy współczesnego człowieka niż metropolia. To nie twierdza wewnętrzna, nawet nie ogrody mistyków, tylko poszarpane, rozdziawione miasto, które upokarza i podnosi. Wszyscy jesteśmy naznaczeni, dotknięci przez miasto. Jesteśmy miastowi.

Beton, rynek, dzielnice upadłe i zakazane. Katedra i nowe świątynie neonowych bożków. Miasto męczy. Nieustannie lawiruje między Nierządnicą a Oblubienicą, Babilonem a obiecanym Jeruzalem. Miasto zawieszone między stygmatyzującym przekleństwem a życiodajną obietnicą. I jak tu żyć? Metropolia oferuje albo nadmiar możliwości i wrażeń, albo odczytuję miasto jako więzienie, z którego podejmuję rozpaczliwe próby ucieczki. Życie w mieście to wstąpienie na trudną drogę balansowania na krawędzi między tu a tam, między „już” a „jeszcze nie”. Samotność w skupisku ludzi. Bezrobocie w mieście żyjącym z pracy. Miasto poniżające, żyjące z wyzysku, choć jest materialnym zapisem dumy i wartości wyniesionych na sztandarach, herbach, dewizach.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się