Ta książka powstawała w celach terapeutycznych: aby na krótkie chwile wyzwolić Aleksandra Wata z „czterech ścian jego bólu”. W 1964 r. cierpiący na poważne zaburzenia neurologiczne oraz borykający się z kłopotami materialnymi pisarz otrzymał stypendium na uniwersytecie w Berkeley. Już po kilku tygodniach okazało się, że klimat mu nie służy; fale Pacyfiku oskarżał o „demoniczne wpływy”, a ponure nastroje pogłębiała nieznajomość języka i kultury. Na ratunek pospieszył mu Czesław Miłosz: młodszego o ponad dekadę poetę Wat nazwał później idealnym słuchaczem. Źródłem pogłębiającej się depresji były nie tylko dolegliwości fizyczne: chory skarżył się na wewnętrzną blokadę, ale wyraźnie ożywiał się, kiedy zaczynał opowiadać. Jego zasznurowanie wiązało się nie tylko z atakami bólu: poczucie niemocy wynikało z odpowiedzialności, surowości wobec siebie. Wat od lat planował swoje opus magnum, zapis wojennej odysei na Wschodzie. Jak tłumaczył Czesław Miłosz w pośmiertnym wspomnieniu o Wacie w paryskiej „Kulturze”, „miała to być summa litości, współczucia, analizy. Takiej książki [Wat] nie mógł napisać. Po pierwsze dlatego, że umysł wyrafinowany, wybredny, hiper-krytyczny, żądał od siebie za wiele: książki, jaką widział, prawdopodobnie nikt nigdy nie napisze. (…) Jego ręka, skrępowana, kiedy usiłował opowiadać prozą przez nadmierne wymagania intelektu, była wolna, kiedy stawiał znaki na marginesie, od niechcenia”.
Nienapisana summa
Mój wiek jest więc dziełem, które zostało z Wata wydobyte podstępem. Wnikliwa ciekawość Miłosza napędzała strumień wspomnień. Następnie, już po śmierci autora, Miłosz wytrwale wspierał Olę Watową w trudach redagowania transkryptu i staraniach o wydanie książki (świadectwem tych wieloletnich wysiłków są Listy o tym, co najważniejsze, t. 1, „Zeszyty Literackie”, Warszawa 2009). W ostatecznym kształcie Mój wiek jest dziełem monumentalnym, lecz niedokończonym. Rozpoczęte w Berkeley rozmowy poeci kontynuowali w 1965 r. w Paryżu. Po wyjeździe Miłosza Wat bez powodzenia próbował nagrywać z kimś innym. „Otwarta forma” Mojego wieku nie jest jednak wypadkiem losu, który nie pozwolił domknąć opowieści. W opracowaniu tekstu Miłosz świadomie zachował styl gawędy, która meandruje i popada w dygresje. Obsesyjne powracanie do tych samych tematów, charakterystyczne wtrącenia i uwagi na marginesie tworzą żywy portret świadka straszliwego wieku. Rytmy potocznej mowy z pewnością zostałyby wygładzone, gdyby Wat poddał tekst literackiej obróbce. Wyobrażenie o tym daje kilka rozdziałów na początku drugiego tomu, które autor zdążył samodzielnie opracować: są mniej siermiężne, bardziej poetyckie, „zaokrąglone”. Paradoksalnie jednak język mówiony okazuje się odpowiedniejszy dla spraw niewyrażalnych. Tym lepiej, że do obecnego wydania dodana została płyta z fragmentami oryginalnych nagrań. Wysoki, delikatny głos Wata dodaje narracji kolorytu. Wyczuwalne jest także porozumienie obu rozmówców; Wat i Miłosz obracali się w podobnych kręgach przedwojennej Warszawy, znali te same plotki i legendy, byli oczytani w rosyjskiej i francuskiej literaturze. Nagrania zdradzają natarczywość Wata, jego przymus wypowiedzenia tego, co najtrudniejsze. Ale nękany przez skrupulatne sumienie poeta zamartwia się też niedostatkami własnej opowieści, naznaczonej przez chorobę i luki w pamięci.