W swojej książce „Theology and Social Theory” stawia Pan ważne pytania: Czy istnieje coś poza władzą, Czy przemoc panuje nad nami wszystkimi? Podobne wątpliwości można znaleźć w tekstach polskiego socjologa Zygmunta Baumana. Czy jego myśl współbrzmi z Pańską filozofią, czy są to raczej dwa odrębne światy?
Sądzę, że Baumanowska krytyka oświecenia nie jest do końca spójna. Z jednej strony zakłada on, że oświecenie było wytworem wyłącznie elit, wpisującym się w dotychczasowe podejrzane działania kleru, który także do elit należał. Z drugiej strony, próbuje prezentować dzieło oświecenia jako krytykę tej rzeczywistości. W tym sensie nie jest do końca jasne, jakie zajmuje stanowisko. Wydaje mi się, że Bauman nie ma metody, pozwalającej na oddzielenie dobrej elity od złej.
Być może jest tak, że tylko elita religijna może być dobra, ponieważ rozpoznaje, że władza, którą posiada, podlega osądowi. Ostatecznie musi zawsze starać się o społeczną akceptację – jej moc z natury opiera się na sile oddziaływania. Taki porządek społeczny stwarza możliwość, by władza nie była czymś fundamentalnym. W innym przypadku wszystko staje się kwestią demokracji, w której władza jest arbitralna. Mamy bowiem do czynienia albo z rządami mas, albo świeckich elit, przy czym i jedne i drugie jawią się jako ostateczna instancja orzekająca.
Aby powstała w ogóle możliwość zaistnienia władzy, która nie będzie czymś dominującym, trzeba przyjąć ideę transcendentnej prawdy. Moim zdaniem Bauman właściwie diagnozuje problem, ale nie daje dobrego rozwiązania. W jednej z tez postawionych w Theology and Social Theory podkreślam, że sekularyzm rzeczywiście zakłada prymat przemocy.
A zatem Pańską odpowiedzią na bolączki nowożytności byłoby odwołanie się do Platona, św. Augustyna i do klasycznej metafizyki?
Wszystko zależy od tego, jakie przyjmiemy założenia. Ja twierdzę, że metafizyczne przesłanki leżące u podstaw nowożytnego myślenia prowadzą do uznania nadrzędności siły i porządku naturalnego rozumianego w kategoriach siły. Niektórzy przeciwstawiają temu kuszące wizje niewinnego stanu natury. Okazuje się jednak, że aby go odzyskać, należy również przejść przez udręki przemocy. Są one nieodzownym elementem stanu natury. Ta mitologia wywodzi się od Rousseau. Moim zdaniem jest ona zakorzeniona w fałszywej teologii odwołującej się do koncepcji czystej natury, indyferentnej wobec tego, co ponadnaturalne.
Wiemy, że natura wcale nie jest niewinna, dlatego aby móc głosić niewinność Bytu jako takiego, i by ocalić jego godność, należy przyjąć chrześcijański mit upadku. Tylko on pozwala uznać, że pokój istnienia jest pierwotny, a możliwość przemocy wtórna. Nawet jeśli nie potrafimy dokładnie określić, w którym momencie doszło do jej powstania.
W ramach takiej perspektywy nadrzędna rzeczywistość jest nieskończona, transcendentna, harmonijna i z tego powodu oparta na ładzie i pokoju. Byty skończone partycypują zaś w tej rzeczywistości. Są one w takim stopniu oparte na ładzie i pokoju, w jakim faktycznie istnieją. Samo odrzucenie tej idei jest już przemocą – przemocą teoretyczną, która zamienia się natychmiast w przemoc praktyczną, i odwrotnie.