W dniu urodzin słyszymy od bliskich „sto lat”, a jakby tego jeszcze było mało, kolejna zwrotka powszechnie znanej urodzinowej piosenki zmienia stuletni standard na „jeszcze dłużej”. Życząc solenizantowi w radosnym uniesieniu długiego życia na ogół nie zastanawiamy się, czy przypadkiem sto lat już nie wystarczy. Nie pytamy też solenizanta przed zaintonowaniem piosenki, czy rzeczywiście życzyłby sobie aż tak długiej egzystencji. Uznajemy, że długie życie jest wartością, a tymczasem długość to tylko jedna z wypadkowych wartościowego życia. Gdyby zapytać solenizanta o to, czy rzeczywiście chciałby tak długo żyć, odpowiedziałby zapewne: „to zależy”. Można sobie bowiem wyobrazić kilka scenariuszy sędziwego wieku, nie każdy wydaje się równie obiecujący.
Najbardziej optymistyczny scenariusz zakłada długie życie, w czasie którego mimo upływu lat cieszymy się relatywnie – wziąwszy pod uwagę sędziwy wiek – dobrym zdrowiem. Długość życia się zwiększa, ale to nie oznacza, że wydłuża się czas, w którym na skutek podeszłego wieku jesteśmy w pełni zależni od otoczenia. Wedle innego, najbardziej pesymistycznego scenariusza życie ludzkie jest wprawdzie dłuższe, ale jego długość „okupiona” jest niedołęstwem. Coraz częściej słyszymy o tym, że choroby neurodegeneracyjne, takie jak choroba Alzheimera czy Parkinsona, są chorobami późnego wieku, a obserwowane nasilenie się ich występowania jest niczym innym jak wynikiem starzenia się populacji.
Scenariusz trzeci zaś oznacza wydłużenie ludzkiego życia, któremu w miarę upływu lat towarzyszy stopniowe pogorszenie psychofizycznej kondycji. Pytania o wartość długiego życia, a także o moralną ocenę wykorzystywania szeroko pojętych możliwości współczesnej biomedycyny (włączywszy w to techniki inżynierii genetycznej) do przedłużania ludzkiego życia, należałoby stąd stawiać w perspektywie wszystkich trzech scenariuszy. Ponieważ długość jako taka jest tylko jednym z parametrów satysfakcjonującego nas życia, nie sposób by pytaniu o wartość osiągnięcia matuzalemowego wieku nie towarzyszyło pytanie o sens i prostą roztropność starań mających na celu jego osiągnięcie. Czy warto bowiem starać się o wydłużanie ludzkiego życia jeśli długość okupiona będzie znikomą jakością? I nie chodzi bynajmniej o to, że niska jakość życia umniejsza jego wartość, a opieka nad starszymi jest problemem nie do udźwignięcia dla współczesnych społeczeństw, lecz o to, czy usilne starania o wydłużanie ludzkiego życia wspomagane osiągnięciami biotechnologii nie zachwieją gatunkowych uwarunkowań i czy nie zafundujemy sobie tym samym niepotrzebnych cierpień, nie tylko natury fizycznej. Nie tylko fizycznej, czyli jakiej?
Otaczający nas świat z jednej strony zdaje się pędzić z oszałamiającą prędkością przesyłu danych, sprawiając, że na kolejnym zakręcie stwierdzamy: „to już nie nasz świat!”. Z drugiej strony zaś, w przesuwającym się ciągu zdarzeń zauważamy po jakimś czasie coraz więcej podobieństw – coraz trudniej znaleźć nam scenariusz filmowy, który nie przypominałby wcześniej oglądanego, historia „kołem się toczy”, a nabyte w ciągu lat doświadczenie sprawia, że coraz mniej zaskakują nas ludzkie zachowania. Już to znudzeni, już to znużeni, a przede wszystkim zmęczeni patrzymy na kalendarz, który jakoś coraz częściej się dezaktualizuje… Czy rzeczywiście życie dłużej i jeszcze dłużej stanowi „tu i teraz” wartość godną pożądania? Czy skończone ze swej natury istoty mogą zyskać na życiu dłuższym ponad przeciętną, ludzką miarę? Zacznijmy od realiów.