Kryzys, którego świadkami i ofiarami jesteśmy od kilku lat, zachwiał podstawami naszego ziemskiego bytowania. Dotknął on przede wszystkim cywilizacji Zachodu, jest zresztą swoistym jej „produktem”, rezultatem jej chlubnych sukcesów i niechlubnych zaniedbań. Ponieważ jednak nastąpiło to w fazie dziejowej określanej krótko mianem „globalizacji”, nie mogło pozostać bez wpływu na resztę świata. Co więcej, kryzys nie ogranicza się jedynie do spraw „ziemskich”. Zachwiał on podstawami wiary człowieka współczesnego w różnych jej przejawach, i z tego także powodu śmiało można go nazwać globalnym. Chodzi tu, oczywiście, o specyficzną wiarę świecką, chociaż w konsekwencjach wstrząs ten nie pozostaje bez wpływu na stan wiary w potocznym tego słowa znaczeniu, a więc – wiary religijnej.
Armia wierzących potrzebujących
Zacznijmy jednak od tej pierwszej. W obszarze cywilizacyjnym Zachodu ukształtowały się trzy odrębne systemy uzurpujące sobie prawo do orzekania o prawdach naszego życia powszedniego, jak też prawdach procesu dziejowego. Systemy te to: nauka, ekonomia i ideologia liberalna. Pomijam tu religię, która jest, co prawda, nadal systemem żywym, ale znajdującym się w wyraźnej defensywie. W walce o ludzkie umysły, postawy, cele i działania zwycięskie są systemy odwołujące się do ziemskich, „praktycznych” wartości, a więc nauka, ekonomia, polityka. Wszystkie one mają aspiracje uniwersalistyczne i w znacznym stopniu takie są. Przekraczają granice etniczne, religijne, cywilizacyjne, obejmują zasięgiem swych oddziaływań cały świat. U źródeł tych systemów stoją akty wiary, ale nie mają one nic wspólnego z postawą religijną, prócz samego pojęcia „wiary” definiowanego jako przeświadczenie żywione przy niepełnych danych i niemożności ich weryfikacji. Wiara w tym przypadku faktycznie jest wiarą w „ekspertów” – naukowców, ekonomistów, polityków, w ich mądrość i kompetencje. Bezpośrednie dane dla przeciętnego obywatela są praktycznie niedostępne. Musiałby on sam zostać ekspertem, a do tego potrzebne są odpowiednie predyspozycje i lata strawione na poznawaniu eksperckiego warsztatu, na co stać nielicznych.
Tak rozumiane systemy charakteryzuje autopojetyczność, czyli zdolność do samoreprodukcji i samouzasadnienia, są zatem pozbawione wrażliwości na globalne społeczne i historyczne skutki. Żeby to zrozumieć, należałoby sięgnąć do Marksowskiej teorii alienacji. Marks analizował formowanie się wartości ekonomicznej będącej wartością pracy ludzkiej, ucieleśnionej w postaci przedmiotu, jej wytworu. Wartość, pomimo iż w swej istocie jest czymś „pozazmysłowym”, staje się swoistą „nierzeczywistością materialną”, rynkowym towarem. Jej czystym wcieleniem, swoistą substancją jest pieniądz. Pieniądz rządzi światem, sam pieniądz rządzi się jednak własnymi prawami niezrozumiałymi dla zwykłego śmiertelnika, często trudnymi do zrozumienia nawet dla wybitnych fachowców. Wartość pieniądza nadana mu jest aktem wiary, swoistej umowy społecznej, sam w sobie żadnej wartości nie posiada. Gdyby ludzie stracili nagle tę wiarę, sterty banknotów miałyby wartość makulatury, a torby monet – wartość złomu. Jesteśmy tego częściowo świadomi, stąd lęk przed paniką giełdową, który sam w sobie też stanowi element tej paniki.