Francja jest krajem zasadniczo laickim z wielką tradycją filozoficzną, Polska – niemalże przeciwnie – postrzegana jest jako kraj katolicki, pozbawiony bogatego dorobku filozoficznego. Wydaje się, że nasze tradycje spotykają się w osobie Józefa Tischnera. Jednymi z najważniejszych zagadnień jego filozofii były kwestie związane z wiarą i pracą. Czy uważa Pani, że potrzebują one filozoficznego namysłu? Jakie jest znaczenie myślenia w tych dwóch obszarach?
Myślenie jest nam potrzebne do wszystkiego, a więc również do pracy i wiary. Jest fundamentalną zdolnością człowieka i potrzebujemy go zwłaszcza jako chrześcijanie, ponieważ jesteśmy uczestnikami religii, która powstała wokół Logosu, słowa, dialogu, interpretacji – jesteśmy więc hermeneutami i myślenie jest przez to dla nas koniecznością.
Zgadzam się z Panią w tym sensie, że tradycja, zgodnie z którą myślenie nie sprzeciwia się wierze, jest długa: od św. Anzelma z Canterbury (fides quaerens intellectum) do Tischnera właśnie, który mówił przecież, że religia bez myślenia staje się niebezpiecznym dogmatyzmem. Kiedy jednak stawiałem swoje poprzednie pytanie, miałem na myśli sprzeczność opisaną np. przez Blaise’a Pascala, wyraźnie odróżniającego porządek rozumu od porządku serca. Zwróćmy się jednak w stronę fenomenu pracy, która – postrzegana jako czysty wysiłek fizyczny – była przez starożytnych Greków jednoznacznie pogardzana (w przeciwieństwie do chrześcijan i nowożytnych, którzy z pracy uczynili wartość).
To prawda. Grecy pogardzali pracą (rozumianą jako fizyczny trud uprawy roli), ponieważ była ona zarezerwowana wyłącznie dla niewolników. Dewaluacja pracy była u nich mocno związana z pojmowaniem czasu historycznego na wzór kręcącego się koła. Zamiast w ideę postępu wierzyli w to, co określa się mianem „wiecznego powrotu”. Charakterystyczny jest w tym kontekście przykład Archimedesa: zaraz po tym gdy zaprezentował on jedną ze swoich wyjątkowych maszyn, która – jak można przypuszczać – była w stanie zrewolucjonizować ówczesną gospodarkę, nakazał odstawić ją na bok, a w swoim testamencie napisał, abyśmy zapomnieli jego maszyny, a jeśli coś mamy zapamiętać, to tylko jego twierdzenia… Starożytni Grecy nie nosili się więc z zamiarem „zmieniania świata”. Z kolei dla chrześcijan, albo lepiej: dla judeochrześcijan, czas przybrał model strzałki, która wychodzi poza zamknięte koło i biegnie naprzód. Dzięki temu wszystko się zmieniło, bo praca zaczęła być postrzegana jako ulepszanie świata. Stwórca zostawił nam ziemię niedokończoną, mówiąc przy tym: „do was należy władza nadawania imion”, „do was należy władza dokończenia”. Obdarzył nas więc możliwością uczestnictwa w akcie stworzenia i dał władzę jego ulepszania. Następnie idea chrześcijańskiego pojmowania czasu znalazła swoje zastosowanie w filozofii oświecenia i związanym z nią micie postępu. Od tej pory możemy stwierdzić, że obserwowane od czasu do czasu dewaluowanie pracy wiąże się z końcem tego mitu lub co najmniej z jego kryzysem.