30 kwietnia 2014, środa
To nie będzie tekst ani wesoły, ani nawet pogodny. W czerwcu otwiera się seria jubileuszy, którymi będziemy świętować 25-lecie odzyskania suwerenności. U ludzi takich jak ja, bliskich kresu, pojawia się potrzeba zastanowienia nad wyborem rzeczywistych osiągnięć spośród dokonań, które stały się naszym udziałem po 4 czerwca. Te niepokoje dzieli na pewno ze mną wielu przyjaciół tak jak ja przekonanych, że był to przełom, wielki dar i szansa. Nie musimy jednak mieć racji, przyglądając się dziedzinom, w których dokonywały się zmiany naprawdę rewolucyjne. Osobiście najgłębiej przeżywałam trzy wydarzenia, do których wolno mi było przyłożyć rękę. Pierwsze to zastąpienie PRL imieniem i rzeczywistością Rzeczypospolitej Polskiej, czego symbolem było przywrócenie przedwojennego godła. Dotąd pamiętam, dlaczego zaprotestowałam przeciwko rozpoczynaniu dyskusji na temat pogłębionego ideologicznie wizerunku orła (niektórym posłom zależało na umieszczeniu krzyża na jego koronie), przewidując, że rozpoczniemy walkę niszczącą perspektywę dokonania zmiany natychmiastowej, tak bezwględnie potrzebnej. Drugą decyzją, w której uczestniczyłam z satysfakcją, było rozwiązanie Urzędu ds. Wyznań – instytucji wyjątkowo szkodliwej, która perfidnie szykanowała Kościół. Nie tylko dyktowała decyzje w sprawie np. budowy kościołów czy nakładów czasopism, ale próbowała zniewalać ludzi przez pokusę kolaboracji. I wreszcie trzecia sprawa, najbliższa mi, bo związana z zawodem, któremu poświęciłam całe życie: uwolnienie dziennikarstwa od cenzury (już wcześniej, dzięki Porozumieniom Sierpniowym, ograniczonej ustawą, która precyzowała zasady konfiskat i umożliwiała manifestowanie sprzeciwu przez zaznaczanie miejsc ingerencji). To było odzyskanie wolności słowa, uchwalane przez nas z radością i rysującą perspektywy pracy dziennikarskiej takie, o jakich się marzyło przez 45 lat.
2 maja 2014, piątek
Teraz patrzę na dziennikarstwo po upływie ćwierć wieku. Jest zjawiskiem, które coraz bardziej mnie zastanawia i rodzi sporo pytań. Urosło do rangi jednego z zawodów najbardziej prestiżowych. Przekonane o swojej ważności staje się udziałem coraz większej liczby ludzi i form. Symbolem tego jest dla mnie zjawisko mnożących się wydziałów dziennikaratwa na uczelniach katolickich; w Toruniu powstała nawet Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej. Nieraz pytałam, dlaczego Kościół nie zajmie się raczej prowadzeniem placówek kształcących wychowawców, nauczycieli i innych pomocników rozwoju człowieka. To oni przecież są niezbędni chorym i poszukującym czy po prostu złaknionym duchowo w obliczu kultury jałowej lub destrukcyjnej. Nieoczekiwany wybuch możliwości komunikowania się sam z siebie stanowił wymiar przestrzenny nieograniczony, na który musiała przyjść odpowiedź. Właśnie w tych możliwościach tkwią najważniejsze i najgroźniejsze wyzwania, które poczucie sukcesu zamieniają w niepokój. Weźmy pod uwagę choćby taki paradoks, na który patrzymy od pewnego czasu: zniknęła cenzura, ale mimo to nie zrealizowała się wolność słowa. Słowo zdaje się posłuszne wszystkim możliwym naciskom. To nie ono jest już głównym narzędziem przekazu, ale to, co oddziałuje na podświadomość: obraz, sposób przekazu, image mówiącego. Można się starać być specjalistą tej „wiedzy”, więc nie dziwię się młodzieży z toruńskiej szkoły wyższej, która urządza serię sympozjów Zrozumieć media. Jak rozumiem, będzie to wtajemniczenie w zabiegi podejmowane przez redaktorów z intencją dotarcia do odbiorcy z takim natężeniem oceny zdarzenia czy osoby, jakiej sobie życzą. Dla przyszłych dziennikarzy będzie to zapewne lekcja na temat tego, co mają w pracy omijać, a co i kiedy stosować, żeby osiągać upragnione rezultaty, niekoniecznie ideologiczne. Wystarczy większa oglądalność lub nakład.