Msza św. na rozpoczęcie roku szkolnego w jednym z krakowskich kościołów. Pani katechetka, miła i zapewne oddana swej pracy osoba, przygotowuje dzieci do liturgii: „Za chwilę rozpocznie się msza i wejdzie Pan Jezus w osobie księdza”.
***
Eksperci zajmujący się pomocą osobom skrzywdzonym przez duchownych podkreślają, że skutki czynów pedofilnych dokonanych przez ludzi Kościoła są porównywalne jedynie z sytuacją, w której dziecko zostało wykorzystane przez najbliższych: ojca lub matkę. Co więcej, skoro zła dokonał kapłan lub zakonnik, a lokalna społeczność oraz bezpośredni przełożeni sprawcy nie reagowali na nie w sposób stanowczy, w konsekwencji tej zbrodni załamaniu ulega także relacja z Bogiem i zaufanie do wspólnoty. Dlatego tak wiele osób skrzywdzonych odchodzi z Kościoła.
Nawet gdyby nadchodzące lata przyniosły jakąś wiedzę na temat skali zjawiska i okazałaby się ona mniejsza niż w innych krajach, nie wpłynęłoby to w istotnym stopniu na fakt, iż Kościół w Polsce ma z pedofilią problem. Dopiero ostatnie dwa lata – publikacja książki Ekke Overbeeka Lękajcie się, która zbiegła się w czasie z przygotowaniem przez Konferencję Episkopatu Polski wytycznych odnośnie do postępowania w przypadkach pedofilii wśród duchownych – przyniosły nieco większą społeczną świadomość problemu, a i tak osoby skrzywdzone wciąż nie poczuły się w Polsce na tyle pewnie, by zacząć ujawniać swoje historie.
Kościół w Polsce staje się jednak coraz bardziej świadomy, że jeżeli to nie on wyzwoli falę zgłoszeń, uczynią to media lub same ofiary. Wszystkie zaangażowane w ten temat podmioty – osoby w Kościele zajmujące się opracowaniem i wdrożeniem wytycznych, liderzy organizacji reprezentujących ofiary i dziennikarze – zadają dziś sobie to samo pytanie: kiedy nadejdzie kolejna fala i jakie wywoła skutki? Doświadczenia krajów, które szczyt zgłoszeń mają już za sobą, pokazują, że skrzywdzeni zaczynają wychodzić z cienia wtedy, gdy czują, że nie są sami. Monika Sajkowska z Fundacji Dzieci Niczyje podczas konferencji Jak rozumieć i odpowiedzieć na wykorzystywanie seksualne małoletnich w Kościele, którą w czerwcu 2014 r. zorganizowało Centrum Ochrony Dziecka, podkreślała, że problem pedofilii w Kościele w Polsce wkracza dopiero w fazę instytucjonalizacji. Oznacza to, że Kościół w Polsce ma już za sobą czas zaprzeczania i gniewu na innych, ale czeka go jeszcze – najprawdopodobniej – faza konfrontacji z osobami, które odważą się wyjść z cienia.
Wydaje się, że ryzyko, iż przełożeni kościelni zamkną się na problem w przekonaniu, że jest to kolejny atak na Kościół, jest dziś znacznie mniejsze niż kilka lat temu, kiedy wiara w to, iż jeżeli coś jest nienazwane, nie istnieje, była dość silna. Ostatnie dwa lata to czas dojrzewania świadomości, że nienazwanie zła pedofilii po imieniu i brak zdecydowanej reakcji sieje zgorszenie, również wśród członków Kościoła. Uznanie tego faktu to pierwszy krok do akceptacji istnienia problemu. Potwierdzeniem tej tezy może być m.in. zdecydowana reakcja abp. Henryka Hosera na skargę, którą wniosła osoba pokrzywdzona przeciwko znanemu i cenionemu proboszczowi, pełniącemu również funkcję eksperta w jednej z komisji episkopatu i wykładowcy w seminarium, pomimo iż, jak powiedział „Rzeczpospolitej” jeden z kapłanów diecezji warszawsko-praskiej, ksiądz „podobno miał jakieś układy i bano się go ruszyć”. Tym razem głos ofiary nie został zlekceważony. W zderzeniu ze sprawą z Tarchomina, toczącą się w tej samej diecezji, kiedy to ks. Grzegorz K., który zarzuty molestowania seksualnego usłyszał w 2011 r. i nie został odwołany z funkcji proboszcza aż przez pół roku od usłyszenia wyroku w marcu 2013, różnica jest jaskrawa.