Po co nam teologia, po co wysiłek intelektualny zmierzający do zrozumienia wiary, skoro w Piśmie Świętym znajdujemy takie słowa: „Wyniszczę mądrość mędrców i udaremnię roztropność roztropnych” (1 Kor 1, 19, Biblia Paulistów; por. Iz 29, 14); „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”1 (Mt 11, 25, BT, wyd. V). Może istota wiary rzeczywiście zakryta jest przed tymi, którzy usiłują ją zrozumieć, a dostępna ludziom prostym, których przeżywanie wiary sprowadza się do „klepania” pacierzy i nie ma związku z refleksją intelektualną? Może teolog, mimo napisania wielu książek i artykułów na temat wiary, jest dalej od Boga niż osoba z różańcem w ręku? Może nigdy nie będzie tak blisko Niego jak „prosta baba”?
Problem ten trapił rosyjskiego filozofa Mikołaja Bierdiajewa (zm. 1948): „Mówią nam, że prosta baba zbawia się lepiej niż filozof, a do zbawienia nie jest jej potrzebna wiedza i kultura. Można jednak wątpić w to, że Bogu potrzebne są wyłącznie proste baby, że wyczerpuje się w tym Boży plan dotyczący świata, Boża idea świata. Zresztą »prosta baba« jest obecnie mitem, gdyż stała się nihilistką i ateistką. Wierzącym zaś stał się filozof i człowiek kultury. Mogą na swój sposób zbawiać się ignoranci i durnie, a nawet idioci, można jednak wątpić, że w Bożą ideę świata, w zamysł królestwa Bożego, wchodzi wyłącznie zaludnianie raju ignorantami, durniami i idiotami. Można sądzić, nie naruszając przy tym należnej pokory, że Boży zamysł dotyczący świata jest bardziej wzniosły, bardziej różnorodny i bogaty, że wchodzi weń cała pozytywna pełnia bytu, ontologiczna doskonałość”2.
Bierdiajew słusznie i celnie w tych dosadnych słowach ośmieszył pochwałę chrześcijaństwa prostackiego, którego wyrazem była w jego czasach „prosta baba”, a dziś są nim być może ci, którzy z zapałem udowadniają – by w ten sposób obronić wiarygodność Biblii – że ludzie i dinozaury żyli w tym samym czasie. Tyle tylko że ta „prosta baba” nie musi być tożsama z durniami i idiotami. Brak wykształcenia, pewna niezdolność do głębszej refleksji intelektualnej czy pojęciowej konceptualizacji nie musi oznaczać w kwestiach wiary głupoty. Ciekawy pod tym względem jest przypadek św. Faustyny, której wykształcenie sprowadzało się do trzech klas szkoły podstawowej. Zresztą można wymienić wiele objawień prywatnych będących udziałem osób „prostych”. Nie jest to jednak argument za wyższością tej drogi, bo i ci „wykształceni” nie byli ich pozbawieni, co potwierdzałby przypadek św. Tomasza z Akwinu (chociaż do kaplicy św. Mikołaja w Neapolu, czyli do miejsca gdzie Doktor Anielski miał doświadczyć wizji, podczas której usłyszał: „Dobrze o mnie napisałeś, Tomaszu”, nie kierują się liczne pielgrzymki). W niebie obok siebie są więc, jak wierzymy, i św. Tomasz, i św. Augustyn, i św. Jan Paweł II, i św. Faustyna, i św. Jan Maria Vianney, który z wielkim trudem ukończył seminarium duchowne. Niebo nie jest więc zasiedlone ani samymi durniami, ani samymi filozofami czy teologami.