Oczyszczanie czyśćca mogłoby mieć niepożądany wpływ na produkt krajowy brutto. GUS co prawda ostatnio podał, że polska gospodarka ożywiła się o zero jeden punktu procentowego dzięki prostytucji, handlowi narkotykami i przemytowi, ale to chyba nadal nie wyrównuje strat, jakie budżetowi państwa przyniosłoby zaprzestanie tych rajdów z chryzantemami, które sobie na przełomie października i listopada zwykliśmy byli urządzać
.
Oczywiście wiem, że Ojciec Pio nawoływał do opróżnienia, a nie oczyszczenia czyśćca. W mglisty niedzielny poranek siedzę sobie oto z laptopem i sprawdzam u tłumacza Google’a, jak let’s empty the purgatory brzmi po fińsku, chińsku i w esperanto. Dawno temu, u początków istnienia tego przezabawnego narzędzia i mojej nim fascynacji, znajoma sinolożka poleciła mi, żebym raczej nie próbowała tłumaczyć z oryginału, tylko zawsze naokoło, przez angielski. Ojciec sinolożki był matematykiem, rekomendacja więc nie kwalifikowała się do odrzucenia i stosuję ją do dziś, a jak dzieci podrosną, przekażę ją dalej, jeśli oczywiście nie będziemy wtedy wszyscy mieli wszczepionych w kark czipów tłumaczących, co daj Boże. Może wtedy nie będziemy tytułów w rodzaju Eternal sunshine of the spotless mind przekładać jako Zakochany bez pamięci.
Zatem w jesienny niedzielny poranek siedzę z wirtualnym tłumaczem i zastanawiam się, dlaczego po polsku czyściec przypomina szpitalny basen. „Pamięć jest częściej kulą u nogi niźli żaglem łopoczącym” – przypomina mi się Stachura i, w rzeczy samej, od razu doświadczam przykrych, generowanych przez pamięć ograniczeń, bo zamiast skupić się na wyłożonych na wagę towarach (kula kontra żagiel), dziwuję się – jak za każdym razem kiedy przypominam sobie ten cytat – języczkowi u wagi. „Niźli”? Serio? Dlaczego „niźli”? I skupionej na języczku, umyka mi po raz kolejny sedno tej opozycji.
Wydawnictwo Czarne proponuje na jesień – co za timing! – antologię Magdy Budzińskiej Zapomniane słowa. Różne jasne postaci kultury oraz ja na nieco ponad 200 stronach (plus kilka kartek na nostalgiczne notatki własne czytelnika nabywcy) przypominają zapomniane. Przeglądanie spisu treści jest zwyczajnie przykre, a mój osobisty ranking przykrości odnajdywania słowa na liście tych zapomnianych zajmuje słowo „list”. „Z żywego organizmu list stał się skamieliną; nie ciało już, lecz szkielet zamknięty w muzealnej szafce” – pisze nominujący „list” do zapomnienia Wojciech Nowicki. Potem jest o SMS-ach, e-mailach, nawet telefonach, które wyparły „gruby pakunek z gorączkowym pismem”. O ulotkach, folderach, reklamach, które wypełniają skrzynki pocztowe. Wojciech Nowicki ma poniekąd szczęście, bo obok „drugiej pizzy za pół ceny” zdarza mu się otrzymać propozycje płatnego seksu. Mnie się w tym rejonie potrzeb dedykuje profesjonalne montowanie rolet, w tym antywłamaniowych. „Gruby pakunek z gorączkowym pismem”. Ja czasem dostawałam jeszcze naklejki z Jackiem i Nuką, kultowymi niedźwiadkami. Teraz jedyne listy, z jaki mi mam do czynienia, odczytuje mi się w kościele i raczej ich do ręki nie dostaję. W każdym razie na pewno nie ma na nich kolorowych naklejek.