Bardzo dziękuję Łukaszowi Tomaszowi Sroce, że odniósł się krytycznie do tez mojego tekstu i włączył się do dyskusji o pamięci o polskich Sprawiedliwych. Daje mi to okazję, by rozwinąć argumentację oraz wyraźniej przedstawić moje stanowisko. Zacznę od przypomnienia, że w artykule Prawo do Sprawiedliwych zastanawiałam się, w jaki sposób pamiętamy w Polsce o tych, którzy ratowali Żydów w czasie wojny. Wymagało to ode mnie rozważenia wielu innych pytań – m.in., jak definiujemy udzielanie pomocy Żydom, w jaki sposób mówią o tych historiach ratujący, jak je opowiadają ratowani, co wiemy z badań naukowych oraz w jaki sposób te czyny upamiętniamy, np., w jaki sposób ich historie prezentujemy na wystawie w muzeum. Przyglądam się tej pamięci od powojnia, by pokazać zachodzące w niej przemiany, odnosząc się przy tym do szerszego kontekstu pamięci o Zagładzie, w szczególności do tych narracji, które dotyczą postaw nie-Żydów wobec tej tragedii.
W tekście przywołuję wystawę o krakowskich Sprawiedliwych oraz towarzyszącą jej debatę – oba wydarzenia zorganizowane w Fabryce Emalii Oskara Schindlera, oddziale Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. W związku z moją krytyką przedstawionej w nich narracji o Sprawiedliwych Sroka zarzuca mi, że moje oczekiwania wobec obu wydarzeń „są bezzasadne”, a ich krytyka wynika „z generalnego niezrozumienia”. Przypomnę, że w przypadku debaty moje wątpliwości budził tytuł oraz tezy, które podczas niej padły. Argumentowałam, że dyskutujący sprowadzili postawy wobec Żydów w czasie wojny do historii niesienia im pomocy. Zauważyłam, że skoncentrowanie się jedynie na pozytywnych postawach ma bardzo długą historię w polskiej pamięci o Zagładzie oraz że po debacie o Jedwabnem stanowi kontrapunkt do rozliczeń z trudną historią. W tezie, z którą szczególnie się nie zgodziłam, którą przytoczę za moim tekstem, podkreśla się, „że uczyć powinniśmy głównie o pozytywnych postawach w historii, bo to one zasługują na pamięć następnych pokoleń”. Sroka zarzuca mi, że od twórców koncepcji obu wydarzeń wymagam przedstawienia syntezy wydarzeń, które miały miejsce w Krakowie w czasie II wojny światowej, i zachowuję się podobnie jak krytycy Grossa, oskarżający go o jednostronność, z tego względu, że skupił się tylko na postawach negatywnych, nie wspominając nic o ratowaniu Żydów oraz o grożącej za to karze śmierci. Moje uwagi można by, zdaniem historyka, zrównać z postulatem, by pisząc o krakowskich świętych, zawsze pamiętać o rzezimieszkach i ludziach marginesu.
Odniosę się do zarzutów historyka, zaczynając od tytułu debaty. Przypomnę, że debatę zorganizowano przy okazji wystawy czasowej Krakowscy Sprawiedliwi. Motywy, postawy, przesłanie. Zostawmy wpierw tytuł w brzmieniu, które przywołuje historyk, mianowicie: Czy Kraków zdał egzamin?. Uważam, że chcąc rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wziąć pod uwagę postawy zarówno pozytywne, jak i negatywne – odnieść je do siebie oraz do ówczesnego kontekstu. Nie postąpiono w ten sposób. Wydano werdykt – „Kraków zdał egzamin” – opierając się tylko na historiach udzielania pomocy. Uważam moją krytykę tym bardziej za słuszną, gdy zacytujemy cały tytuł debaty, który brzmiał: Czy Kraków zdał egzamin? Postawy krakowian w latach 1939‒1945. A sam autor przecież przyznaje w polemice: „Jeśli debata w MHK zostałaby opatrzona tytułem: Postawy krakowian w czasie II wojny światowej, to uwagi Duch-Dyngosz znalazłyby uzasadnienie”.