30 grudnia 2014, wtorek
Bywa, że Sylwester jest świętem oczekiwania, bo czas przyszły, w którym zmienia się kalendarz, wydaje się czytelny i pełen nadziei. Tym razem jest inaczej. W roku, który zaraz się zacznie, wszystko jest niewiadome, może nawet trudne. W Polsce podwójne wybory – prezydenckie i parlamentarne – co oznacza walkę na pewno bezwzględną i zatrute bez przerwy media masowe. W Kościele polskim coraz wyraźniej rysuje się konflikt pomiędzy autorytetami, niejasne są odpowiedzi na pytania zadawane przez zatroskanych świeckich i kapłanów. Trudne są do przyjęcia wyroki moralne lansowane przez środowiska, z których każde czuje się Kościołem, choć nie potrafią się spotkać w jakiejkolwiek przestrzeni. W Kościele powszechnym mają z kolei miejsce wydarzenia tak mocno brzmiące jak przemówienie papieża Franciszka do Kurii Rzymskiej z 22 grudnia 2014 r. W Unii Europejskiej coraz wyraźniejsze są ruchy separatystyczne i ma miejsce próba nowego przewodnictwa. W perspektywie globalnej przerażają zamachy i liczby niewinnych ofiar. Symbolicznie w tej właśnie chwili to bilans ofiar pożaru na promie u wybrzeży Morza Adriatyckiego i bezbronny wobec żywiołów samolot indonezyjski.
Wiadomości ze świata, a nawet z najbliższego miasta, docierają coraz trudniej, gdy się samemu nie może przeczytać ani litery. Wiele umyka i chyba dlatego tyle we mnie poczucia niepewności, co do tego ile jeszcze przede mną wydarzeń, które zamienią się w rozstanie albo niepogodzenie z rozstawaniem. Z tym wszystkim, co było cenne i wydaje mi się tak dobre, że nie chciałabym, aby przepadło. I to zarówno w najbliższym otoczeniu, jak w całym moim kraju czy na świecie.
1 stycznia 2015, czwartek
Wspólnota Taizé jest od lat jednym ze źródeł nadziei na przezwyciężanie podziałów chrześcijaństwa. Raduje pielgrzymujących, a wizyta brata Rogera w redakcji „Tygodnika Powszechnego” w 1973 r. była dla pisma wydarzeniem historycznym. Dlatego wiadomość o spotkaniu młodzieży w Pradze przyjmuję jako przezwyciężenie tej traumy, z którą patrzę na otwierający się rok. Od lat odbieramy Czechy jako kraj zlaicyzowany, podczas gdy Polacy nieraz czuli się dumni, że mogą być apostolskim kontrastem dla tej Europy, która Kościoła ma już nie potrzebować. Słuchałam króciutkich fragmentów przemówienia prymasa czeskiego i cieszyłam się tym, że to właśnie w Pradze oglądamy chrześcijaństwo XXI w. – że to Czechy znajdują w sobie, mimo pustyni laickiej, grunt dla wzrostu tej odpowiedzi, na którą czeka świat obecny i przyszły, nawet jeśli nie jest już zakorzeniony w masowej tradycji.
3 stycznia 2015, sobota
Symbolicznie w tych refleksjach ciągle odczuwam satysfakcję – nie, po prostu radość – że zmienił się gospodarz miasta Elbląga. Poprzedni był gotowy wykonać koszmarną decyzję przekopania Mierzei Wiślanej, aby z Elbląga uczynić port morski. Może nowy prezydent miasta zrozumie, że inwestycja nie byłaby warta zniszczenia jednego z najpiękniejszych zakątków Polski po to tylko, by „więcej mieć”. Piękna krajobrazu nigdy się nie zrekompensuje, gdy zostanie raz zniszczone. Tak się przecież dzieje nie tylko u nas, ale też w sąsiedztwie bliższym i dalszym, by przypomnieć poszukiwania gazu łupkowego czy budowę elektrowni wiatrowych. Jest energia, można mieć więcej pojazdów i urządzeń, ale już nie ma świata pięknego dookoła nas. I się go nie odtworzy. A to przecież proces niezatrzymywalny, bo źródła energii są jak dominujące przykazanie. Tylko napomknięciem dotarł do mnie projekt przekopania gdzieś w świecie nowej cieśniny między lądami, która przyniesie ułatwienia komunikacyjne i ruinę urody świata w skali nieporównywalnej z planowanym zniszczeniem naszej Mierzei. I pewne to zostanie zrobione.