Jeżeli dobrem jest to, co przyciąga, a złem to, co budzi oburzenie, to jedno i drugie jest definiowane w rozmaitych kulturach przez uniwersalną cechę: dobro oznacza to, co łączy, a zło to, co dzieli. Wszędzie uważa się, że twierdzenia odwrotne są wyrazem perwersji, sadyzmu.
We wszystkich cywilizacjach dobro przybiera postać porywu w stronę drugiego człowieka. Naturalnie, trudność polega na ścisłym zdefiniowaniu tego, co tworzy więź i tego, co stanowi oddzielenie. Ale przede wszystkim, normom wszędzie zagraża przesada, istnieją bowiem duszące więzy i zbawienne oddzielenia. Trudność płynie z samej natury relacji: jest ona więzią, która nie usuwa dystansu, więzią bez utożsamiania się czy stapiania się w jedno. Każda kultura, opierając się na uniwersalnej podstawie, określa, w zawsze zmienny sposób, alchemię więzi i dystansu.
Sumbolus przywołuje dobro, natomiast diabolos zło. Sumbolein znaczy „łączyć, ustawiać razem, wiązać”. Greckie sumbola oznaczały przedmiot przełamywany na dwie części podczas zawierania umowy, którego połowę zachowywał każdy z umawiających się na wspomnienie zawartego porozumienia. W przypadku ponownego spotkania, dokładne dopasowanie dwóch kawałków oznaczało ponowne uznanie umowy.
W „Uczcie” Platon, chcąc wyrazić przy pomocy mitu znaczenie miłości, wychodzi w naturalny sposób od symbolicznego obrazu. Ludzie, ukształtowani na początku jako istoty całkowite – to znaczy samowystarczalne – zostali następnie przecięci na dwie połowy przez Zeusa (ponury problem zazdrości bogów), aby zamiast tworzyć wielkie dzieła, spędzać życie na próbach ponownego zjednoczenia się. Toteż każdy z nas jest niczym innym jak symbolem, odłamanym kawałkiem pierwotnej całości i szukamy drugiego pasującego fragmentu, z którym następnie chcemy stworzyć jedno. Miłość jest „stwarzaniem jedności” .
Z tego punktu widzenia dobro jawi się jako wola ponownego połączenia tego, co niegdyś stanowiło całość, a potem zostało rozerwane; jako wola walki z chaosem, który wbrew nam wkrada się do świata. Osiągamy to, zbliżając do siebie rozsypane części rozbitej całości.
Kiedy Arystoteles mówi, że człowiek jest zwierzęciem społecznym, pisze dokładnie o „zwierzęciu politycznym”, to znaczy żyjącym w polis, w całości ustrukturowanej przez prawa i zmierzającej do wspólnego dobra. Jak wiadomo, wiele gatunków zwierzęcych tworzy zalążkowe organizacje społeczne, wprawdzie jeszcze nie polityczne, ale już ustrukturowane i których funkcjonowania nie da się wyjaśnić samym tylko instynktem. Podobnie jak w przypadku innych swoich cech człowiek wydaje się pod tym względem potomkiem wyższych zwierząt. W każdym razie nie potrafiłby żyć bez „innych”, nawet jeżeli życie z nimi stanowi cierpienie. Kant nazywał to naszą „aspołeczną towarzyskością”. Relacja, to znaczy wychodzenie z siebie ku innemu, stanowi o ludzkim sposobie bycia.