Agnieszka Rasmus-Zgorzelska: Dobrze się Wam mieszka w wielkim mieście, ale czy nie przeszkadza Wam brak zieleni? Wiele osób wyprowadza się na przedmieścia w poszukiwaniu prawdziwej, dzikiej przyrody i świeżego powietrza. Nie tylko w Warszawie, w której mieszkamy; to chyba powszechne polskie marzenie.
Natalia Paszkowska: Ostatnio zrobiłam zdjęcie Portu Praskiego z mostu Świętokrzyskiego. Widać, że w wodzie brodzi czapla. Nasze miasto jest nietypowe. Przez zaniedbania, które w tym kontekście możemy nazwać potencjałem, ma niesamowitą dziką zieleń. Nie musimy stąd wyjeżdżać, żeby się kompletnie oderwać od cywilizacji.
A.R.-Z.: Ale warszawiacy, tak jak mieszkańcy innych miast, narzekają.
Aleksandra Wasilkowska: Tu jest bardzo dużo zieleni, ale nieurządzonej. Gdy projektuje się na nowo przestrzeń publiczną, to zazwyczaj bez zieleni. Może stąd to paradoksalne poczucie niedosytu.
A.R.-Z.: Marek Budzyński, architekt, twórca m.in. Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie z ogrodem na dachu, w jednym z wywiadów zauważył, że „ciągle oddziałują na nas silne instynkty walki z przyrodą”. I rzeczywiście, chcemy wycinać drzewa z poboczy, bo zagrażają kierowcom, walczymy z pnączami obrastającymi budynki, kosimy trawniki, niszcząc pożytek dla pszczół, zamieniamy dające schronienie wróblom żywopłoty na niepożyteczne tuje. Czy nauczymy się doceniać w mieście przyrodę już istniejącą?
N.P.: Myślimy o przyrodzie w kontekście naszych aspiracji, ale jesteśmy też świadkami zmiany, np. urządzona niedawno ścieżka spacerowa po praskiej stronie Wisły wygrała wiele plebiscytów na najlepszy projekt, największą zmianę w Warszawie. Stosunek publicznych pieniędzy włożonych w to przedsięwzięcie jest w historii Warszawy ewenementem. To krok w przyszłość.
A.W.: Nie chodzi, oczywiście, o wartościowanie ani o to, czy lepsza jest dzika zieleń czy urządzona; krajobrazowy park angielski czy geometryczny francuski.
N.P.: Pamiętajmy, że obydwa są zaprojektowane.
A.W.: Tak, dzikość trzeba umieć zaprojektować. Myślę, że w mieście jest i miejsce na parki, królewskie i reprezentacyjne rabaty. Choć osobiście najbardziej lubię chwasty.
A.R.-Z.: Dlaczego?
A.W.: Najładniejsza jest dzika marchew. Pięknie kwitnie, rośnie przy każdym polskim rowie, tak jak łopian. Dziki czarny bez już trudno nazwać chwastem, ale też rozsiewa się w wielu nieprzewidzianych miejscach. Pięknie pachnie, a jego baldachimowe kwiaty są zdrowe i pyszne. Znacie historię tataraku? Przywędrował do Polski z Tatarami, którzy w bukłakach na wodę mieli właśnie korzenie tataraku. Jest jak imbir, bardzo zdrowy, antyseptyczny. Trzeba się nauczyć korzystać z tej dzikości.
A.R.-Z.: Czy w takim razie metodą na urządzanie zieleni w mieście, która będzie postrzegana jako wartościowa, powinno być stosowanie gatunków rodzimych albo wręcz dzikich, nawet chwastów? Jak miałaby wyglądać przyroda w mieście przyszłości?