fbpx
Jan Andrzej Kłoczowski styczeń 2011

O herezji poważnie

Prawie rok po śmierci Leszka Kołakowskiego ukazuje się kolejna jego książka. Jej pojawienie się zawdzięczamy troskliwości Spadkobierczyń jego spuścizny, które z notatek i zapisów taśmy magnetofonowej zrekonstruowały wykłady, jakie Kołakowski prowadził na falach rozgłośni Radia Wolna Europa na przełomie lat 1982 i 83.

Artykuł z numeru

Kapitał społeczny. Od zaufania do zaangażowania

Z założenia były to wystąpienia popularne, przeznaczone dla szerokiej publiczności, niewtajemniczonej w zawiłe ścieżki teologicznych sporów. W wykładach Kołakowski zajmuje się problematyką teologiczną i robi to nie jako wyznawca, ale jako historyk, badający meandry ludzkich myśli. W sposób zwięzły, acz nieupraszczający, przedstawia zarysy głównych debat, w których chrześcijanie zmierzali do określenia swojej tożsamości. Dogmat nie jest bowiem arbitralnie narzuconą formułą, którą wierzący mają posłusznie przyjąć, lecz wynikiem długich i trudnych poszukiwań zmierzających do określenia tego, co w najbardziej wyrazisty sposób wyraża istotę chrześcijaństwa.

Szczególnie interesujące partie tej niewielkiej książki poświęcone są tolerancji. Temat to stary i jakby ograny i dlatego warto przeczytać przemyślenia, które wprowadzają pewien ład we wzburzone fale sporów jej dotyczących. Sam przedmiot rozprawy Kołakowskiego każe mu ograniczyć się do zagadnienia tolerancji religijnej, ale wnioski, jakie można z tej lektury wysnuć, niewątpliwie dotykają także problemu tolerancji w sensie ogólniejszym.

Sprawa wygląda tak oto – człowiek, który jest przekonany, że jego poglądy są prawdziwe z samego tytułu tego przekonania ustawia się na pozycji negacji poglądów odmiennych. Powstaje zatem pytanie, czy negując poglądy mojego przeciwnika, mam prawo osądzać człowieka, który się ode mnie różni w osądzie sprawy, o której debatujemy? Przeciwnicy tolerancji, będący jednocześnie zwolennikami mocnej interpretacji swoich poglądów, są przekonani, że błędne przekonania mają swoje źródło w złej woli człowieka, który neguję prawdę, bo jest ona dla niego niewygodna. Pada argument bardzo mocny: prawda religijna ma swoje źródło w boskim objawieniu i człowiek nie jest upoważniony przez nikogo, aby prawdę tego objawienia negować. A jeżeli błąd ma swoje korzenie w złej woli człowieka i na dodatek jest publicznie głoszony, jest sprawą odpowiedzialności stróżów prawdy, aby wystąpić w obronie maluczkich i uchronić ich od zgorszenia. Stąd mocne prawo do tego, aby ukarać mącicieli, zmusić do odwołania błędów, a nawet fizycznie unicestwić.

Przeciwnicy tak mocnych poglądów podnoszą, że takie stanowisko neguje wolność myślenia, narzuca jedną interpretację, krępuje. Mocne stanowisko rzeczników tak rozumianej tolerancji neguje nie tyle samo istnienie prawdy, ile ludzką możliwość dotarcia do niej – prawda „sama w sobie” pozostaje ukryta, a dla ludzkiego rozumu dostępne są tylko jej przybliżenia, zawsze relatywne i niepełne. Wielość opinii nie jest przejawem złej woli czy pychy ludzkiego rozumu.

Kołakowski jest mistrzem umiaru: ze zrozumieniem podchodzi do poglądów tych, którzy przyjęli prawdę objawioną przez ewangelię i przekazywaną w Kościele, stanowi ona bowiem dla nich drogę wiodącą nieomylnie do zbawienia. Ale nie może zgodzić się z uzasadnieniem traktującym przeciwników prawdy nauczanej przez Kościół jako ofiar złej woli czy szatańskiego poduszczenia. To błąd antropologiczny. Zbyt wiele wiemy o człowieku, aby przyjąć tak łatwe, jeśli nie naiwne, tłumaczenie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się