Profesor Kulesza, jeden z autorów reformy samorządowej ocenił ostatnio w jednym z radiowych wywiadów, że „mechanizmy samorządu w Polsce się zestarzały”. W ciągu kilkunastu lat? Trudno w to uwierzyć, ale w istocie żaden z celów lokalnej samorządności nie został satysfakcjonująco spełniony. Kulesza uznaje przy tym, że nie należy mówić o nowym etapie reformy, a o jej doskonaleniu. Kolejna reforma rzeczywiście byłaby bez sensu. Doskonalenie jest zwykle lepszym wyjściem. A jest co doskonalić! Tylko czy ulepszać ustawy samorządowe i wynikające z nich rozporządzenia, czy raczej praktykę samorządową? Rozbudowywać świadomość obywatelską i zmieniać te ustawy branżowe, które dziś krępują lub deformują działania samorządów lokalnych?
Chciałbym w moim tekście przyjrzeć się każdemu z wymienionych wyżej postulatów. W odniesieniu do pierwszego z nich, czyli kwestii reprezentatywności władzy samorządowej, spróbuję wyjaśnić, dlaczego uważam, że zmiany prawa wyborczego przez wprowadzenie wyborów w okręgach jednomandatowych, podobnie jak ustawowe wymuszanie współdziałania samorządów terytorialnych (ustawa metropolitalna) – nie jest właściwą drogą doskonalenia samorządu lokalnego i „upodmiotowienia” obywateli.
Pokażę także, dlaczego drugi postulat, czyli realizacja zasady pomocniczości, również nie jest realizowany. Ideologia i zasady ustaw szczegółowych produkowanych przez Sejm pomijają regułę pomocniczości władzy. Ustawy o finansach publicznych, planowaniu przestrzennym, ochronie środowiska, gospodarce nieruchomościami nie biorą poważnie pod uwagę ani władczej pozycji wspólnot samorządowych, ani właściwych instrumentów koordynacji ich działań sąsiedzkich. To trzeba zmienić.
Wreszcie, napiszę, jak wygląda dziś realizacja trzeciego z wymienionych postulatów, czyli efektywność i racjonalność działania lokalnych włodarzy.
Zacznijmy właśnie od tej ostatniej kwestii. Mówi się powszechnie o profesjonalizmie samorządów i ich umiejętności wydawania pieniędzy. Tymczasem o rzeczywistej efektywności władzy na poziomie samorządu najlepiej świadczy powszechny brak kontroli nad zadłużeniem oraz nieumiejętność planowania inwestycji. Planowanie ma z jednej strony wskazywać projekty najważniejsze z punktu widzenia jakości usług publicznych, porządkowania przestrzeni i tworzenia podstaw rozwoju gospodarczego, z drugiej – zapewniać równowagę budżetu. Niczego takiego się praktycznie nie robi, mimo że instrumenty programowania inwestycji i ich finansowania oraz budżetowania zadaniowego wdrożono w Krakowie, Poznaniu i Wrocławiu już ponad dziesięć lat temu.
Dlaczego tak jest? Zapewne dlatego, że jako obywatele akceptujemy taki stan (lub nie, ale kto robi praktyczny użytek z krytycznych forów, listów i ankiet?). Silnie wspomagani przez media lubimy rozliczać prezydentów i burmistrzów z dokonywania cudów (kto postawi większą halę sportową, kto obieca i zrealizuje więcej fajerwerków). Prezydenci startują zatem w konkursie „zdobywania funduszy europejskich” zamiast w konkursie efektywności wydawania pieniędzy i gospodarności mierzonej wzrostem bazy podatkowej, jakością edukacji czy kompletnością i dostępnością usług medycznych.