Można zrozumieć, dlaczego Jarosław Iwaszkiewicz odpowiedział na ten list. Taka korespondencja mile łechce ego, potwierdza własną pozycję w literackim świecie. Zwracał się do niego nieopierzony wielbiciel, student pierwszego roku prawa na wileńskim uniwersytecie. Zaczynał od słów „Uwielbiam Pana!”, a jak po trzech dekadach wspominał adresat, „list był tak ciekawy, intensywny i inteligentny, że mu odpowiedziałem”. Tak zaczęło się pół wieku skomplikowanej przyjaźni.
Jeśli pierwsza walentynka od dziewiętnastoletniego Miłosza była odważna („Pan jest dla mnie najdroższym przyjacielem i mistrzem”), żarliwy ton kolejnych epistoł zakrawa o miłosne prześladowanie. Chociaż nie zachowały się przedwojenne listy Iwaszkiewicza, z ocalałej pocztówki z 1931 r. można domyślać się, że odbijał piłeczkę: „Złotko” – zwracał się do młodszego kolegi – „Tęskno mi trochę do Ciebie i do pogadania z Tobą”. Wydany właśnie tom korespondencji został uzupełniony o prywatne zapiski, wiersze, artykuły, fragmenty wywiadów i listy do innych osób. Wyłania się z nich barwny obraz relacji dwóch pisarzy.
Młodziutki Miłosz oddał się Iwaszkiewiczowi w egzaltowanym geście zawierzenia. W pierwszych listach, których układ przypomina biblijne wersety, chłopak wyjawia męki sumienia, diagnozuje u siebie uczuciową oschłość, ale także zwierza się z upodobania do pornografii i sercowych rozterek. Szuka własnego miejsca w świecie. Boleśnie rozpierają go ambicja i żarłoczność zmysłów. Z wybujałym egocentryzmem analizuje swój charakter, korzy się, karci i samobiczuje: „Strasznie mało we mnie prostoty, a dużo póz, zaciętości, powikłań” – wyznaje i dorzuca: „Zwykle traktuję siebie albo zbyt pochlebnie, albo mieszam z błotem”. Debiutant z przesadnym uniżeniem przyjmuje pochwały swoich poetyckich pierwocin („W tej chwili, kiedy to piszę, wiersze moje wydają mi się wielkim świństwem”). Zapewnia Iwaszkiewicza, że ta korespondencja stanowi o sensie jego życia.
Głód świata
Miłosz puka do drzwi literackiego świata, natomiast starszy pisarz chętnie przyjmuje rolę przewodnika i opiekuna. Po wizycie noblisty w Stawisku w styczniu 1931 r. przechodzą na „ty” i młodzieniec nie musi się już tak bardzo krygować, podkreślać dystansu pomiędzy smarkaczem a wielkim poetą. W stolicy nadal czuje się jednak jak prowincjusz, zawstydzony własną powierzchownością i wierszami.
Miłosz nie chciał Iwaszkiewiczowi zbyt wiele zawdzięczać, wchodzić w towarzystwo w roli jego beniaminka. Zdawał sobie sprawę z dwuznaczności przyjaźni ze starszym kolegą o ugruntowanej pozycji, w dodatku homoseksualistą. W 1955 r. Iwaszkiewicz gorzko wspominał w dzienniku: „Mogłem w maju 1936 r. chędożyć Czesia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianów w Wilnie”. Czyżby chodziło o spełnioną namiętność? Dwudziestoletni Miłosz zwierzał się z erotycznego snu: „Całowała mnie i pieściła owa istota: ukobiecony Ty”.