Jak Ksiądz ocenia kondycję intelektualną Kościoła w Polsce?
W najszerszym ujęciu chrześcijaństwo nigdy nie było intelektualistyczne. Spójrzmy chociażby na wieki średnie. Szerokie rzesze z reguły nie miały pokusy do studiowania doktryny. Również debaty religijne toczone we Francji w okresie oświecenia angażowały 5% elit. Co więcej, nie przyczyniły się one do umocnienia chrześcijaństwa w szerokich masach. Dziś katolicy, tworzący tam żywą diasporę, znów rekrutują się spośród owych 5%, które powoli oddziałuje na nieco szersze kręgi. Są to jednak procesy dość powolne. Jean-Luc Marion, gdy rozmawiałem z nim ostatnio, opowiadał, że od lat 60. spotykał się na Montmartrze w wąskim gronie intelektualistów, takich jak Jean Daniélou, Henri de Lubac, po to, by czytać pisma ojców Kościoła. Powiedział mi: „Wy również musicie to zacząć w Polsce robić, jeżeli chcecie ożywić swój katolicyzm”.
W polskim Kościele wpływy elit intelektualnych nie są dziś zbyt duże. Częściej chyba unika się dialogu z nimi.
Dość słabo wywiązujemy się obecnie z kulturotwórczej roli. A przecież polega ona m.in. na tym, by wciągać człowieka na coraz wyższy poziom rozwoju. Mam np. żal do „Tygodnika Powszechnego”, że w obecnej formule nie pozwala na przemycenie żadnej bardziej ambitnej treści religijnej i intelektualnej. Czy to jest tylko efekt strachu przed utratą czytelnika? A może ten czytelnik by nie odszedł, gdybyśmy go przyzwyczaili do tego, że proponujemy mu rzeczy nieco bardziej wymagające. Wielu osobom wydaje się, że współcześnie jesteśmy bardziej oczytani, oświeceni niż ludzie żyjący w poprzednich epokach. Moim zdaniem to nie jest prawda. Jesteśmy dziś dokładnie tacy sami, jak ludzie dawniej. Jeśli w średniowieczu można było jeszcze być niewyedukowanym chrześcijaninem, którego wiara była niesiona przez pęd społeczny, to dziś z pewnością nie jest to już takie proste. Dawniej ludzie mieli rozwinięty naturalny metafizyczny zmysł, który my już w większości utraciliśmy. Dlatego potrzeba edukacji, dobrego przygotowania katechizmowego jest dziś znacznie ważniejsza niż dawniej. Uważam, że jako Kościół moglibyśmy postawić większy akcent na głoszenie Słowa. Na pierwszym roku w seminarium uczono mnie jeszcze, że w Polsce chrześcijaństwo jest emocjonalne i na emocjach musimy budować swoje kazania. Zupełnie się nie zgadzam z takim podejściem. Głoszenie Słowa nie może być ani intelektualne, ani emocjonalne, ono musi być równowagą tych dwóch pierwiastków. Dziś musimy o tę równowagę zawalczyć.
Obecnie często można spotkać się z opinią, że Kościół w Polsce jest dość mało pluralistyczny. Widać to chociażby na przykładzie mediów katolickich.
To nie jest problem tylko Kościoła. To problem typowo polski. Zauważmy, że jeśli chodzi o prasę ambitną, to najbardziej popularnymi czasopismami są z jednej strony „Krytyka Polityczna”, a z drugiej – „Fronda”. Co to oznacza? Ludzi przyciągają skrajności, mało kto jest zainteresowany poszukiwaniem w ramach drogi środka. W okresie transformacji popadliśmy w intelektualny letarg, z którego nie wydobył nas ani Kościół, ani instytucje społeczne. Uznaliśmy, że skoro odzyskaliśmy wolność, to nic więcej nie trzeba już robić. Zajęliśmy się więc zarabianiem pieniędzy, sądząc, że zmiana naszej styuacji gospodarczej wpłynie korzystnie na przemiany społeczne i duchowe. W tym kontekście jakiekolwiek próby formowania sumień były odbierane jako działania wymierzane przeciwko społeczeństwu otwartemu.