Podejrzani
Pewnego poranka na Bliskim Wschodzie – jakieś cztery tysiące lat temu – pewien niemłody już, ale wciąż jeszcze zdumiewająco żwawy pan zabrał syna na spacer. Wspólnie udali się na szczyt leżącego nieopodal wzgórza. Chłopiec dźwigał na plecach drwa – ojciec wyjaśnił mu, że będą potrzebne, by mogli zbudować ołtarz, na którym następnie dopełnią rytualnej ofiary całopalenia. W istocie jednak miało się wydarzyć coś zgoła odmiennego. Bóg, któremu spośród wszystkich innych bóstw ojciec chłopca – Abraham – oddawał najwyższą cześć, nakazał mu złożyć w ofierze właśnie jego jedynego i umiłowanego syna, Izaaka.
Finał tej historii jest powszechnie znany. Na scenę wkroczył anioł, tłumacząc, że tak naprawdę Bóg wcale nie oczekuje, by Abraham zgładził syna – w zamian może złożyć w ofierze baranka. W rzeczywistości poddany został jedynie próbie.
Współczesny czytelnik nie ma też raczej wątpliwości, czego dokładnie owa próba dotyczyła. Wystarczy zapytać dowolnego przedstawiciela jednej z trzech religii Abrahamowych (judaizmu, chrześcijaństwa, islamu), w których wspólnych początkach pojawia się ta mglista postać i których wyznawcy stanowią obecnie połowę ludzkości, a ten odpowie bez chwili wahania. Bóg poddał próbie wiarę naszego praojca.
Gdyby jednak zwrócić się z tym samym pytaniem do przedstawiciela epoki wcześniejszej, bliższej czasom, w których żył sam Abraham, niewykluczone, że odpowiedź byłaby inna. Opowiadana zwykle historia o początkach rozumu i wiary głosi, że wiarę wynaleźli starożytni Żydzi, a tradycja monoteistyczna sięga czasów Abrahama. Gdy wypełnił się czas, bądź też – w zależności od punktu widzenia – gdy ludzie bezpowrotnie pobłądzili, dwie młodsze religie, chrześcijaństwo i islam, oderwały się od swych żydowskich korzeni i wkrótce wyrosły na równoprawne religie o światowym zasięgu. Mniej więcej w tym samym czasie, ale w sposób zupełnie niezależny, niedościgli mistrzowie racjonalizmu, starożytni Grecy, zdołali wynaleźć rozum i myśl naukową. Grecka tradycja czystego rozumu od zawsze pozostaje w sprzeczności z monoteistyczną tradycją czystej wiary, mimo że w ciągu wieków liczni myśliciele starali się je ze sobą pogodzić. Tak oto brzmi prosta i zgrabna opowieść o dwóch całkowicie odrębnych bytach, które wprawdzie radzą sobie doskonale, dopóki trzymają się od siebie z daleka, ale zaczynają kipieć i wrzeć, ilekroć przez przypadek wejdą sobie w drogę.
Zgrabna jest to – trzeba przyznać – opowiastka, ale niestety prawie całkowicie fałszywa. Historycy już od ponad stu lat starają się ją skorygować. Dotychczas jednak nie udało im się jeszcze opracować wniosków ze swoich odkryć w formie nowej narracji, która mogłaby zastąpić dotychczasową opowieść. Próby takiej syntezy skończyły się niepowodzeniem, co w dużej mierze tłumaczy, dlaczego starożytna, dawno już podana w wątpliwość legenda zapuściła tak silne korzenie w powszechnej wyobraźni. Ponieważ oddzielamy wiarę i rozum na poziomie psychicznym, uznając je za swego rodzaju epistemologiczne przeciwieństwa, skłonni jesteśmy bezkrytycznie przyjmować, że również ich historyczne początki muszą być od siebie nawzajem niezależne. Wystarczy jednak chwila namysłu, by przekonać się, że tak być nie musi, a niewykluczone, że wręcz nie może. Potrzeba nam nowej wykładni przedstawiającej genezę monoteizmu, która zaciągając dług u współczesnej nauki, po raz pierwszy ujmie jej odkrycia w spójny schemat zgodny z wiedzą historyczną i psychologiczną.