Azerbejdżan jest największym, najludniejszym i najbogatszym krajem Kaukazu Południowego. Gdyby zebrać ludność sąsiednich państw: Gruzji i Armenii, to jej liczba z trudem dorównałaby 9-milionowej populacji Azerbejdżanu. A połączone gospodarki tych dwóch krajów stanowiłyby ledwie połowę azerskiego PKB. Swoje bogactwo Azerbejdżan zawdzięcza ropie naftowej, eksportowanej na Zachód rurociągiem Baku–Tbilisi–Ceyhan. Ten szlak został wybudowany w 2006 r. w kulminacyjnym momencie tzw. Wielkiej Gry, czyli rywalizacji największych światowych graczy o wpływy w tym regionie świata w rozgrywce odnowionej po upadku ZSRR.
Sąsiedzi Azerbejdżanu nie mieli takiego szczęścia – ani Gruzja, ani Armenia nie są bogate w surowce naturalne. Mają za to własne, unikalne alfabety, starożytną historię i patrzą z góry na mniej ich zdaniem bogatych w dzieje sąsiadów. Azerbejdżan co prawda posiada pieniądze, ale zmaga się też z kompleksami. To dlatego w azerbejdżańskich filmach (np. Javad Khan) Ormianie palą starożytne zwoje azerskich pism, co ma wyjaśnić, dlaczego w Baku, inaczej niż w Erewaniu, nie istnieje repozytorium dawnych rękopisów. Zresztą Ormianie pojawiają się tu nieprzypadkowo. Konflikt azersko-ormiański posiada przynajmniej stuletnią historię, a jej ostatnią odsłoną była przegrana przez Azerbejdżan wojna o Górski Karabach (1991–1994). Konflikt karabaski z różnym natężeniem tli się do dzisiaj, co przeszkadza obu państwom w dalszym rozwoju, ale przynosi korzyści Rosji.
Azerbejdżan przez lata korzystał z koniunktury na rynku ropy i inwestował z jednej strony w potencjał militarny, z drugiej zaś – w „szklane miasto”, czyli w Baku. To w stolicy kraju najlepiej widać ambicje rządzącej kliki, skoncentrowanej wokół prezydenta Ilhama Alijewa. Pod względem architektonicznym Baku miało przyćmić Dubaj i stać się znakiem rozpoznawczym kraju. W dużej mierze to właśnie chęć zdobycia uznania na świecie, nachalna propaganda i chełpienie się swoimi osiągnięciami są przyczyną dzisiejszego zainteresowania Azerbejdżanem. Państwo, które stać na to, by zamieszczać informacje na temat wojny w Karabachu na autobusach w Rzymie czy w Seulu i które sponsoruje klub piłkarski Atlético Madrid (piłkarze noszą na koszulkach hasło „Azerbejdżan – kraj ognia”), przyciąga uwagę. Jednak jeśli przyjrzeć się Azerbejdżanowi bliżej, to za fasadą buńczucznych haseł kryje się słabość i szereg problemów.
W kręgu wyzwań
Dzisiejsza sytuacja Azerbejdżanu jest wyjątkowo trudna. wyzwaniem dla rządzącego od 2003 r. prezydenta Ilhama Alijewa pozostaje nierozwiązany konflikt o Górski Karabach. W ostatnim czasie sytuacja wokół Karabachu gwałtownie się zaostrza, a zmieniające się realia geopolityczne na Kaukazie Południowym, m.in. zmniejszająca się obecność Zachodu, sprzyjają wzrostowi napięcia. W ostatnich dwóch latach doszło do kilku poważnych incydentów na linii zawieszenia ognia w tym regionie, skutkujących zwiększoną w stosunku do poprzednich lat liczbą ofiar (tylko w pierwszym tygodniu sierpnia 2014 r. zginęło przynajmniej 22 żołnierzy). Nierozwiązany spór karabaski jest najpoważniejszym czynnikiem wpływającym na politykę Azerbejdżanu: stanowi zarówno jej siłę napędową, jak i największe ograniczenie. To ograniczenie to pochodna pozycji Rosji, która jest jednocześnie mediatorem oraz stroną konfliktu, co skutecznie utrudnia jego rozwiązanie, a Rosji daje możliwość rozgrywania kwestii karabaskiej do realizacji własnych interesów i wywierania nacisku czy to na Armenię, czy na Azerbejdżan. Obie strony bowiem dobrze wiedzą, że bez Moskwy nie da się uregulować kwestii karabaskiej, i obie obawiają się, że Rosja może zmienić sytuację (poprzez wznowienie działań albo przez zmianę dotychczasowego status quo), by osiągnąć swoje cele geopolityczne.