Zadziwiające milczenie wokół Afazji polskiej tłumaczę sobie tylko jednym – to „publikacja niewygodna”. Nim jednak postaram się odpowiedzieć na pytanie o to, co jest w niej niewygodnego, kilka informacji o książce Przemysława Dakowicza. To zbiór artykułów zamieszczanych wcześniej na łamach „Gazety Polskiej Codziennej”, co zapewne częściowo wyjaśnia postawę wyczekiwania, jaką przyjęli niektórzy krytycy literatury oraz ludzie mediów (nie chce mi się bowiem wierzyć, że nie zauważyli Afazji… wydanej przez znaną i cenioną oficynę Sic!).
Eseje Dakowicza stanowią zapis chwili agonii państwa, któremu po 123 latach niewoli na krótko pozwolono oddychać wolnością i decydować o sobie. We wrześniu w II Rzeczpospolitą uderzają hitlerowskie Niemcy razem z Armią Czerwoną. Rosja Radziecka rozprawi się później z antykomunistyczną opozycją w Polsce. Jej poplecznicy przez kolejne lata będą kupować duszę starych elit oraz tworzyć nowe autorytety. Dakowicz przywołuje zbrodnie na żołnierzach niepodległościowego podziemia oraz zabiegi wokół powstania „nowego człowieka” – nie czyniąc między nimi różnicy – jako równie dotkliwe dla zachowania narodowej tożsamości.
Od pewnego czasu towarzyszy mi myśl, że II wojnę światową trzeba na nowo opowiedzieć i na nowo odczytać. W tej ostatniej kwestii wypowiedzieć się winni przede wszystkim historycy, literaturoznawcy oraz ludzie sztuki. Wzorem mogłaby być dynamicznie rozwijająca się w naszym kraju refleksja nad Holokaustem. Należałoby spojrzeć na „czasy pogardy” z perspektywy aktualnej wiedzy o wydarzeniach sprzed ponad 70 lat; dramat prozę i poezję, ale też dzieła sztuk wizualnych odczytać przez pryzmat możliwości interpretacyjnych, jakie dają nowe metodologie we współczesnej humanistyce. Tak samo ważne jest sięgnięcie do utworów mniej znanych, poszerzenie kanonu, który jest już nieco zmurszały, a niekiedy daje fałszywe wyobrażenie o tym, co się stało w latach 1939–1945. Na tego typu tekstach (z obszaru literatury fikcjonalnej i niefikcjonalnej) opiera Dakowicz swoje relacje o samobójczej śmierci Witkacego i tragicznych losach prezydenta Stefana Starzyńskiego, opowieść o śmierci Czechowicza oraz płk. Bocianowskiego (protestującego na moście w Kutach przeciwko opuszczeniu kraju przez rząd polski).
W nowym spojrzeniu na „czasy pogardy” dużą rolę do odegrania mają artyści. Mała Zagłada Anny Janko to przykład na to, jak wyminąć niebezpieczeństwa martyrologicznej perspektywy, ale też jak powstrzymać emocje, nie tamując ich zupełnie (warto też przy tej okazji przywołać Obławę w reżyserii Marcina Kryształowicza). Janko mówi o okupacji hitlerowskiej nowocześnie, uruchamiając m.in. narrację typową dla przedstawicieli second generation oraz kategorię traumy (tę samą, którą wykorzystują studia nad Holokaustem). II wojna światowa była bowiem wielką traumą dla narodu polskiego, wydarzeniem fundamentalnym w horyzoncie XX-wiecznych dziejów Polski. Jest to trauma nieprzepracowana, jak twierdzi Janko (PRL bowiem nie stworzył możliwości rozmowy o tragedii powstania, obozów koncentracyjnych, o Wrześniu oraz wyzwoleniu przez Armię Czerwoną i krwawych latach 1945–1949).