1.
Jeśli zadaniem refleksji filozoficznej jest krytyczny demontaż aktualnych opinii, radykalne podważenie tego, co prezentuje się jako oczywiste, to niewiele znajdziemy pojęć, które wymagałyby tej interwencji tak bardzo jak „osoba”. Pozostawiając na moment ustalenie jej znaczenia, a raczej – znaczeń, najbardziej uderza niezwykły sukces tej idei, potwierdzony wciąż wzrastającą liczbą poświęconych jej konferencji i publikacji. Wrażenie, jakie z tego wypływa, to nadmiar sensu zdający się tworzyć z niej nawet nie tyle kategorię konceptualną, ile hasło przeznaczone do łączenia rozległego i nieprzemyślanego konsensusu. Gdyby pominąć termin „demokracja”, to żadne inne pojęcie nie cieszy się w naszej tradycji tak powszechnym uznaniem. I to nie tylko w związanych z nią dziedzinach – od filozofii po prawo, antropologię i teologię, ale również w obrębie ideologii będących co do zasady opozycyjnymi wobec siebie. Ta zadeklarowana lub domyślna zgodność rzuca się w oczy najbardziej na konfliktowym jakby się zdawało terenie, jakim jest bioetyka. Spór, często ostry, jaki toczy się w jej ramach między reprezentantami światopoglądu laickiego i katolickiego, zasadza się na wyznaczeniu dokładnego momentu, w którym istota żyjąca może zostać uznana za osobę – w chwili poczęcia lub dopiero później – a nie na wartości przypisywanej takiej kwalifikacji. Bez względu na to, czy osobą zostaje się z boskiego dekretu czy też drogą naturalną, kluczowe jest samo przejście, w trakcie którego biologiczna materia pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia staje się czymś nienamacalnym. Tylko to życie, które okazało się zdolne do dostarczenia dowodów o własnym statusie osoby i przekroczyło te symboliczne drzwi, może być traktowane jako święte lub wartościowe.
Ten nadzwyczajny sukces, który ma oczywiście wiele przyczyn, przyćmił nawet zwyczajowo przyjęty podział na filozofię analityczną i kontynentalną. W tym kontekście należy zauważyć, że mało które pojęcie, tak jak osoba, ukazuje już od chwili pojawienia się podobne bogactwo leksykalne, semantyczną plastyczność i sugestywną moc. Idea osoby, utworzona w punkcie produktywnego napięcia, krzyżowania się języka teatralnego, świadczeń prawnych i dogmatów teologicznych, wydaje się ucieleśniać tak gęsty i zróżnicowany potencjał sensu, że okazuje się niezbędna (i to pomimo wszystkich swoich wewnętrznych przeobrażeń – również tych istotnych). Do tej, rzec można, strukturalnej, przyczyny triumfu osoby należy dołożyć kolejną, nie mniej ważną, o charakterze historycznym, która tłumaczy niezwykły rozkwit tego pojęcia obserwowany od połowy poprzedniego stulecia. Chodzi mianowicie o wyraźną konieczność odtworzenia, po zakończeniu II wojny światowej, związku między rozumem i ciałem, który nazizm zamierzał rozbić w katastrofalnej próbie zredukowania życia ludzkiego do nagiej warstwy biologicznej. Poza wszelką dyskusją pozostaje oczywiście pozytywna intencja oraz merytoryczne zaangażowanie autorów Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 r., a także wszystkich kolejnych deklaracji, opracowywanych w jeszcze bardziej personalistycznym duchu. Podobnie jak intelektualna płodność licznych badań skoncentrowanych na wartości i godności osoby ludzkiej, które naznaczyły cały współczesny horyzont filozoficzny, od pokantowskiego transcendentalizmu po nie tylko husserlowską fenomenologię i po egzystencjalizm (nieheideggerowski), nie wspominając o postrzępionej linii, która biegnie od Maritaina i Mouniera aż do Ricoeura.